niedziela, 18 maja 2014

Elektra's Story... a little later... - Mon Dieu, Paris!

Inés w wyjątkowo dobrym nastroju, co ciekawsze, zważając na fakt, że nie spała tej nocy zbyt długo, zeszła na śniadanie, ubrana w parę ciemnogranatowych, dopasowanych dżinsów rurek i szarą koszulkę z napisem "dream out loud", którą dostała w prezencie od Emmy. Do hotelu dotarli naprawdę późno, więc zaraz po zameldowaniu się padli w swoich pokojach jak martwi, nie marząc o niczym więcej, jak tylko o długim odpoczynku. Zresztą, nie chcieli wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania ze strony paparazzich, więc w porozumieniu z właścicielami hoteliku w ciągu całego pobytu w Paryżu, nie dość, że stawiali na absolutną dyskrecję, to przy tym bardzo uważali na to, czy przypadkiem nie są śledzeni; to w sumie był również jeden z głównych powodów, dla których przyjechali z Londynu w nocy.

Kiedy dziewczyna, siedząc przy niewielkim, okrągłym stole, wciśniętym w róg jadalni, wgryzła się w ciepłego, świeżo upieczonego croissanta z marmoladą pomarańczową, jej pleców dotknęła kobieca dłoń.
Emma trzymała w ręku filiżankę z kawą i nieduży talerzyk z tostami, pytająco spoglądając na krzesło obok.
 - Mogę się dosiąść?
 - Jasne. - kiedy tylko przełknęła do końca kęs, odparła, szeroko się uśmiechając.
 - Jonathan prosił, żebym ci to dała. - ciemnowłosa wyciągnęła z torebki białą, zamkniętą kopertę, podając z lekka zaskoczonej dziewczynie.
 - Gdzie go wcięło? - delikatnie dmuchając, zaczęła ją otwierać; nie wiedziała, jak duży arkusz znajduje się w środku, a nie chciała go zniszczyć.
 - Wspominał coś o zakupach na Champs-Élysées, ale sama do końca tego nie wiem. - wypiła sporą łyk kawy. - Muszę się pospieszyć, bo jadę z chłopakami do radia, a nie możemy się spóźnić, to jakiś program na żywo... Do tej pory nie wiem, jakim cudem zdążają ze wszystkim, szczególnie, że Jared lubi sobie czasem długo pospać.
 - Magia?
 - Nie... - zaśmiała się z lekka. - Pędzę. - złożyła ze sobą dwie grzanki, wstając i już w drodze do drzwi je pogryzając.
 - Do zobaczenia! - Inés pomachała na pożegnanie manager i wyjęła z koperty złożony na pół arkusik papieru i niewielką kartę z metalicznie lśniącym paskiem.

Inés, zagrajmy w grę.

Grę? 
Wiadomość była dziwna. Nawet bardzo dziwna, zważając na tak lakoniczny sposób wypowiedzi. Mógł znaczyć wszystko, a równocześnie nic...

Gdzie róże i winorośl łączą się,
Następnej wskazówki spodziewaj się.
Wszystko będzie dobrze, po prostu zaufaj.

 - Róże? - szepnęła. Jonathan, Jonny, coś ty do licha wymyślił? Karta miejska... gdzie ja mam jeździć? Nie znam przecież francuskiego!
Nastolatka dokończyła jedzenie, pozostawiając na stole talerzyk i pustą szklankę, po czym wspięła się po schodach na półokrągłe półpiętro. Przez dłuższą chwilę spoglądając z góry, szukała tajemniczych róż z zagadki, którą usiłowała rozpracować. W pokoju narzuciła na siebie bluzę z kapturem, złapała sportową torbę na ramię i zaczęła wrzucać do niej rzeczy, które mogły się przydać. Aparat, mapa, przewodnik, duża butelka wody, parasolka... - tak, europejska pogoda potrafiła być kapryśna, o czym dziewczyna zdążyła przekonać się już w Londynie.
Klucz nie był jej potrzebny: drzwi przy wyjściu zatrzaskiwały się same, więc omijając co drugi stopień, zbiegła na parter, oddając klucz w recepcji i przyjrzała się dekoracjom na ścianach. Róże, wszędzie wokół róże; ten motyw pojawiał się wszędzie jako symbol kwitnącej w Paryżu miłości, jednak jej uwagę zwróciła wykonana z kutego żelaza rzeźba. Spod jednego z szerokich liści wystawał jasny, biały róg, który delikatnie wyciągnęła. Kolejna koperta, kolejna zagadka... 

Gdzie koncert paryski będzie się dział,
Koperty na schodach szukaj gdzieś tam.

Wychodząc z budynku, nałożyła na głowę kaptur, zasłaniając włosy i ubierając na nos ciemne szkła. Nie chciała ryzykować, że ktoś ją rozpozna, połączy fakty i skojarzy z sytuacją w Londynie - choć nie widziała żadnego obiektywu, wycelowanego w jej stronę, kiedy wsiadała do samochodu, jednak nigdy nic nie wiadomo - gorzej, może ktoś stale obserwował Jareda, Shannona i Tomo, więc nie chciała zdradzić siebie ani ich. Zresztą, między wysokimi budynkami pomimo połowy czerwca hulał zimny, przenikliwy wiatr, a promienie słońca mocno raziły po oczach, więc taka ochrona była niezbędna.
Z daleka widziała znaki, prowadzące na dół, na stację metra Charles de Gaulle - Étoile, gdzie wygrzebała z plecaka przewodnik i otworzyła go na mapie linii metra. Okazało się, że w praktyce będzie potrzebowała tylko jednej linii metra - "jedynki", w kierunku Château de Vincennes,jadąc zaledwie dwa przystanki, potem musi tylko przejść tylko przez Avenue Winston Churchill i jakoś dostać się do Grand Palais. Miała cichą nadzieję, że MARS Crew już pracuje w środku i liczyła na to, że będzie mogła tam wejść, zabrać jedynie kopertę i wyjść.

To, co było jej wybawieniem, to świetnie skonstruowany system oznaczeń na nowoczesnej stacji, który ułatwił jej poruszanie się pomiędzy zatłoczonymi peronami stacji podziemnego pociągu. Robiąc to samo, co paryżanie, zmierzający w tym samym kierunku, wsunęła swoją kartę do rodzaju kasownika, który "połknął" ją na moment, uruchamiając mechanizm poruszający bramką. Dziewczyna, będąc już po drugiej stronie, zabrała dokument i skierowała się ku długiemu, srebrnemu wagonowi metra, który właśnie podjechał na stację i wsiadając do środka, rozejrzała się dookoła. Nie siadała, bo z tego, co zdążyła zauważyć wcześniej, w trzy, góra cztery minuty miała być na miejscu.
 - Prochain arrêt: Avenue Franklin Delano Roosevelt
Wagonik powoli zwolnił, wjeżdżając na jasno oświetlony, śnieżnobiały peron, kilku pasażerów wsiadło, kilku wysiadło, a kiedy drzwi zamknęły się z sykiem, pociąg powoli oddalił się od świateł stacji,po drodze pokonując długi, ciemny tunel.
 - Prochain arrêt: Champs - Élysées - Clemenceau - mechaniczny, kobiecy głos odczytał nazwę zbliżającej się stacji, o którą chodziło Inés. Dziewczyna podeszła do drzwi, które otworzyły się, wypuszczając ją na peron. Natychmiast udało jej się zlokalizować znak, kierujący ją w stronę Grand Palais. Niepotrzebnie się niepokoiłam... To jest prostsze, niż mi się zdawało.

Wjechała po ruchomych schodach na poziom ziemi, rozglądając się dookoła. W oddali widziała Sekwanę, na której stały zacumowane niewielkie łódeczki. Budynek było widać z daleka, szklany dach odbijał słoneczne promienie, a nieopodal wejścia stały trzy ciężarówki, z których ludzie, ubrani w Marsowe koszulki, wynosili poskładany bezpiecznie w odpowiednio oznaczonych skrzyniach cały sprzęt. Przygotowania trwały, a gdy dziewczyna zbliżyła się do budynku, jej uszu dobiegł donośny głos Shannona:
- Postawcie mi te bębny w dwóch rzędach, a moją perkusję nieco z prawej, patrząc spod sceny! - mężczyzna wyszedł z budynku, kontrolując ekipę, wyładowującą samochód. - Inés, cześć, co ty tu robisz? - pomachał do niej ręką. - Cześć. - podczas trasy przeszła z najbliższymi Jonathana na "ty", całkiem nieźle sobie z tym radząc. - Jonny podobno zostawił dla mnie tu wcześniej wiadomość, wiesz coś o tym? 
 - Widziałem jedynie, że wpadł na chwilę, żeby wziąć od Jareda trochę euro, bo rano zapomniał zabrać ze sobą kartę walutową.
 - I tak bardzo mi pomogłeś,dzięki. Mogę zobaczyć, jak wszystko wygląda w środku?
 - Na pewno będzie jeszcze na to chwila, ale myślę, że jeśli pokażę ci widok z góry, będziesz zadowolona. Poza tym przyleciała też już mama, więc możesz się z nią zobaczyć, siedzi gdzieś tam i patrzy, jak Jay ćwiczy przed jutrzejszym graniem.
- na samą myśl o tym uśmiechnął się pod nosem, prowadząc Inés w głąb budynku.

 - Cześć, dzięki, że się zgodziłeś, sam wiesz, mama jest w Paryżu, a ja nie zostawię małego z byle jaką nianią. - Jared przywitał brata, jednocześnie ubierając się w długi, czarny płaszcz i owijając wokół szyi szal. Na dworze było o dziwo dość chłodno, w nocy padało i ziemia nie zdążyła jeszcze się ogrzać.
 - Nie ma sprawy, damy sobie radę z młodym, prawda, Jonny? - pomachał do dziecka, które na chwilę odwróciło się w jego stronę, po czym wróciło do fascynującej zabawy kolorową ciężarówką.
 - Jedzenie jest już przygotowane w lodówce, apteczka stoi tam gdzie zawsze, numer telefonu do lekarza masz na tablicy, mój znasz na pamięć... - machnął rękoma w różnych kierunkach - Jakby coś się działo, od razu do mnie dzwoń. Pędzę, zaraz się spóźnię.
 - Niech cię tam nie zmordują. - Shann poklepał młodszego brata po ramieniu, a gdy tylko ten wyszedł, zamknął za nim drzwi na klucz, podniósł niewielką, przywiezioną ze sobą torbę i wszedł do salonu. - Fajnie, z własnej woli zostałem nianiem. - mruknął półgębkiem. O ile w ogóle taki zawód istnieje... - Cześć, mały.

Usiadł koło chłopca, akurat namiętnie ładującego do przyczepy auta leżące na podłodze kolorowe, drewniane klocki, a po chwili przewożącego je na drugi koniec pokoju, udając warkoczący silnik i z łoskotem wyładowując je nieopodal ściany. Tak, to było zdecydowanie bardzo szczęśliwe dziecko.

 - Zobacz, wujek, jakie mam fajne auto!
 - No, a jaki model?
 - Mack! 
 - Klasa, chłopie, to najlepsze ciężarówki, sam kiedyś taką jechałem.
 - Naprawdę? - w oczach małego pojawiły się iskierki radości.
 - Serio, serio. Baw się dalej.

Po dłuższej chwili, kiedy chciał nieco zmienić pozycję, poczuł pod nogą coś twardego, jednak kiedy zerknął na Jonathana, ten spokojnie się bawił, budując z klocków garaż.

Pewnie usiadłem niechcący na jakiejś zabawce... - przeszło mu przez myśl.
Chwilę później podobne odczucie powtórzyło się, jednak tym razem chłopiec szeroko się uśmiechał. Tak, to on rzucał klockami.
 - Hej. - Shann pogroził mu palcem. - Jeszcze raz... - nie musiał długo czekać, tym razem dostał klockiem prosto w brzuch. - Jak tylko cię złapię... - zaperzył się. - Obiecuję, jak cię tylko dorwę, zawiśniesz na tych pięknych beżowych portkach głową w dół na palmie w ogródku! - poderwał się z miejsca i zaczął go gonić, wybiegając do ogrodu. Kilkoma susami dopadł chłopca w rogu, z którego, jak mogło się wydawać, ucieczka była niemożliwa; Jonny jednak sprytnie przemknął pomiędzy dość szeroko rozstawionymi nogami Shannona i uciekł.
 - Wujek, za wolny jesteś, nie złapiesz mnie! - Jonathan wystawił język, śmiejąc się do rozpuku. Taka prosta zabawa, tak zwyczajna, tak bardzo dziecinna, a ile dawała radości...
 - Jonathan, starczy... - Shannon oparł się ręką o framugę drzwi, ciężko oddychając. To już nie ta sama kondycja, co kiedyś, chyba trzeba wrócić do biegania. Albo raczej gonienia za Jay'em.

Shannon doskonale pamiętał, na co stać jego bratanka. Rzeczywiście, nie zmienił się praktycznie wcale, poza tym, że oczywiście dorósł, ale kiedy tylko mógł, wykorzystywał okazję, żeby zmusić wszystkich wokół do zabawy. Inés najwyraźniej stała się kolejną ofiarą... Albo może... to ona sama tego chciała? Zamyślony perkusista zdawał się przez dłuższy moment nie zauważać otaczających go dookoła ludzi, wspominając tak niedawną przeszłość.

Kiedy weszli po szerokich, stylizowanych na barokowe schodach na rodzaj tarasu, nastolatka zobaczyła kolejną kopertę, tym razem jednak "trzymaną" przez jeden z posągów w kształcie anioła pomiędzy złożonymi dłońmi, którą natychmiast chwyciła w rękę. Zanim jednak zdołała ją otworzyć, została gwałtownie wyściskana przez Constance, która widząc Inés, postanowiła zakończyć jej rozmowę z Shannonem.
 - Czyli jednak mama cię puściła... To bardzo dobrze.
 - Cześć, babciu! Skąd wiesz? - Jared, patrząc na gorące powitanie Connie, mrugnął do Inés przez moment, nim odwrócił się, coś śpiewając pod nosem. - No jasne...
 - A co masz tutaj? - wskazała na prostokąt, nadal trzymany przez dziewczynę w ręku.
 - Jonny gra ze mną w jakąś zgadywankę, zostawia mi w różnych miejscach w Paryżu koperty z zagadkami. Ta jest trzecia i nie wiem, ile ich jeszcze będzie.
 - Mój kreatywny wnuk jak zwykle coś wymyślił... - Connie ubrała elegancki, kremowy żakiet, wcześniej wiszący na krześle.  - W sumie, nic tu po mnie, tylko będę przeszkadzała moim chłopcom, więc poszukam z tobą tych miejsc. Jeśli oczywiście chcesz. - dodała, patrząc na nastolatkę.
 - Byłoby wspaniale, dziękuję. Każda pomoc się przyda. - dmuchnęła w papier, powoli, centymetr po centymetrze odklejając pasek koperty.
 - Nie przeszkadzają ci tak długie włosy? Dziś jest ciepło...
 - Zdążyłam przywyknąć... - Inés dotknęła kilku pasm, uśmiechając się znad kartki, wyjętej z koperty i głośno przeczytała.

Gdzie panna na człeka ze ściany spogląda, 
Kolejna wiadomość zaskoczy cię zgoła.

 - To może być tylko jedno: Mona Liza! - wykrzyknęła.
 - Widzisz, szybko poszło. Jedziemy do Luwru.

Pod obrazem, przedstawiającym słynną Wenecjankę, ubraną w czerń, stało kilka osób, zachwycając się zachowanym w doskonałym stanie dziełem. Nieopodal stała strażniczka, pilnując, czy aby nikt nie wniósł do muzeum aparatu i nie wwykonuje nim nigdzie zdjęć ani czy którykolwiek ze zwiedzających nie łamie innego z punktów obszernego regulaminu, stworzonego po to, by chronić bezcenną sztukę, zgromadzoną w tym miejscu. Gdyby tylko na piętrze znajdowało się jakieś krzesło, półka, na której Jonathan mógł zostawić kopertę... Niestety - to było dość sprytne posunięcie, by dziewczyna nie musiała biegać po całym muzeum, ale z drugiej strony, mało sensowne. Gdyby nie obecność Connie, która podeszła do kobiety w mundurze, cicho z nią rozmawiając przez krótką chwilę, prawdopodobnie samodzielnie nie osiągnęłaby niczego.
 - Spójrz. - wyciągnęła zza pleców niewielką kopertę. - Przesyłka priorytetowa, prawda?
 - Dziękuję! - po raz kolejny Inés mocno przytuliła do siebie kobietę, po czym otworzyła kopertę, cicho czytając...

Jak Łuk Triumfalny, lecz to nie to,
W powietrze wznosi się...

 - Co to może być? - Inés podrapała się po głowie, wpatrując w mapę piętra muzeum.
 - Ja chyba wiem. - odezwała się Connie. - W całym Paryżu jest tylko jedno takie miejsce, to La Defense. Dzięki poprawnej wymowie tego słowa, la defą, dość specyficznej, jednak rymującej się z pozostałą częścią zgadywanki, o wiele łatwiej było ją rozszyfrować.
Metro stało przed Constance i Inés otworem. Jonathan doskonale wiedział, co robi, ułatwiając życie dziewczynie w kwestii transportu, jednak nadrobił to zagadkami, które momentami były piekielnie trudne, szczególnie dla osoby, która we francuskiej stolicy wylądowała po raz pierwszy w życiu...
Wystarczyło kilkanaście minut i przesiadka, by z Luwru dotrzeć do wielkiego, nowoczesnego budynku, wykonanego ze stali i szkła, z bliska zupełnie nie przypominającego łuku. Był kanciasty i miał pośrodku marmurowego piedestału wielką... dziurę?
Sprawiało to, że przywodził na myśl coś w rodzaju bramy, która prowadziła gdzieś dalej, jak rodzaj wrót, otwierających drogę ku czemuś więcej. Kiedy dziewczyna weszła po schodach, zobaczyła przy jednej z bocznych wind przymocowaną do szklanej ściany białą, płaską paczuszkę, która nie wiadomo jakim cudem znalazła się w tym miejscu. Zerwała kopertę, sprawdzając palcami, czy na powierzchni nie pozostały identyczne do tych na papierze kawałki "plasteliny", masy samoprzylepnej, która nie pozostawiała śladów na gładkich powierzchniach, po czym wyciągnęła z niej karteczkę z wykaligrafowanymi pismem Jonathana słowami.

Triadę przypomina, nieba dotyka
Koniec podróży
Na szczycie czeka.

To proste. - pomyślała,wyciągając z koperty jeszcze jedną, niedużą karteczkę - bilet na wieżę. Wieża Eiffle'a u podstawy z daleka wygląda jak Triada, a nieba dotyka z pewnością. - patrząc z daleka na jej kształt, lekko się uśmiechnęła z wyrazem rozmarzenia na twarzy.

Nieco później...

 - Zostawię cię już samą, myślę, że Jonathan nie chciałby widzieć cię tym razem ze mną. - Constance poklepała po ramieniu przybraną wnuczkę, spoglądając na metalowe elementy, tworzące jedną z podstaw wieży. - Chciałabym jeszcze pospacerować po Polach Marsowych, może wypić też kawę, tak... - Inés uśmiechnęła się, słysząc zbieżność dobrze znanych jej dwóch nazw.
 - Babciu, jesteś nieoceniona, co ja bym bez ciebie zrobiła? 
 - Mieszkałam w Paryżu kilka lat temu, kiedy chłopcy jeździli po całym świecie. - doskonale pamiętała, że nieraz zdarzało się im mieć międzylądowanie lub przesiadki właśnie w tym pięknym mieście, przez co miała okazję zobaczyć ich nie tylko na monitorze. Zdawała sobie wtedy sprawę z tego, że przy chęciach, a właściwie marzeniu Jareda o wspaniałej, światowej trasie koncertowej, nie będzie mogła ich widzieć tak często, jakby tego pragnęła. Zresztą, nie czuła się na siłach, żeby jeździć z nimi, choć wiele razy Emma proponowała jej dołączenie na prośbę Shannona, jednak gdy tylko się udawało, wspólnie spędzali choć te odrobiny wolnego czasu, jaki mieli przed kolejnym odlotem. - Powodzenia, do zobaczenia w hotelu. - Constance przytuliła do siebie dziewczynę, czule się z nią żegnając.

Ciemnowłosa nie czekała zbyt długo, więc gdy Connie zniknęła z zasięgu jej wzroku, skierowała się od razu do windy, pokazując tylko kawałek papieru mężczyźnie, obsługującego dźwig. Kiedy czytała o Paryżu, wiedziała, że wieża składa się z trzech poziomów widokowych, jednak zagadka wyraźnie mówiła o szczycie, czyli ostatnim tarasie. Kiedy przeszklona winda wjeżdżała coraz wyżej, zatrzymując się na kolejnych przystankach i wypluwając z siebie grupki ludzi, nastolatka pozostała w niej sama. Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyła ławkę, odwróconą tyłem, na której siedział Jonathan, kiedy jednak zrobiła kilka kroków w stronę chłopaka, natychmiast wstał, odwracając się do niej i wręczając niewielki bukiecik róż.
 - Cieszę się, że dotarłaś. - przytulił do siebie dziewczynę, składając na jej policzku delikatny całus. - Podobało ci się?
 - Wiesz... - nie chciała przyznać, że gdyby nie Constance, niewiele prawdopodobnie by zdziałała - Chwilę się nagimnastykowałam, ale ostatecznie jestem tutaj. Było wspaniale.
 - Popatrz dookoła, to miasto jest przepiękne. - wskazał ręką na lśniącą nitkę Sekwany, na której z daleka widać było niewielkie z tej perspektywy łódeczki.
 - Zobacz! - Inés palcem pokazała szklany dach, od którego odbijały się promienie słoneczne. - To Grand Palais!
 - Bardziej z lewej, tam jest hala wystawiennicza, nieco mniejszy, bliźniaczy budynek. Mam coś dla nas. - chłopak wskazał na koszyk, przykryty kraciastą tkaniną, stojący pośrodku ławki, tak, by dało się na niej usiąść.
Kiedy wyciągnął dwie nieduże miseczki, pokryte warstwą złocistego, spieczonego cukru i łyżeczki, traktujac koszyk jak stolik, dziewczyna szeroko się uśmiechnęła.
 - Crème brûlée, skąd wiedziałeś, że je uwielbiam? - natychmiast rozbiła skorupkę, dobierając się do delikatnego, przyjemnie słodkiego, chłodnego, ale zastygłego już kremu.
 - To już moja słodka tajemnica. - odparł, ujmując również swoją porcję, lecz zanim zaczął jeść, szepnął kilka tak wiele znaczących słów. - Je t'aime tou, l'amour de ma vie.
 - Je t'aime itou. - odpowiedziała, cicho się śmiejąc. Może i nie uczyła się języka, ale francuskie komedie romantyczne, oglądane jeszcze w LA, w zupełności wystarczyły, by Inés mogła teraz wtopić się w cudowny, pełen miłości klimat Paryża.

-------------------------------------------------
Oficjalnie informuję, że czas zawieszenia bloga minął, ponieważ ostatnie egzaminy nie wymagają ode mnie tak dużych przygotowań, jak poprzednie, poza tym mam dość dużo tekstu do podzielenia się z Wami :D

Cóż, romantyzm mi do głowy uderzył. Po mojej wizycie na Montmartre mam o Paryżu bardzo uczuciowe zdanie, choć nie miałam wiele czasu, by wszystko zobaczyć...
Dodam jeszcze, że we francuskiej stolicy stanie się coś jeszcze, ale o tym w następnym rozdziale :)

10 komentarzy:

  1. Cieszę się ze czas zawieszenia minął. Rozdział ekstra, Paryż piękne miasto i piękna scena. Czekan na następny rozdział i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Jeśli wszystko pójdzie dobrze,kolejny rozdział na dniach ;)
      S.

      Usuń
  2. Asdfghjkl, cudooo!
    Matko, jaki genialny rozdział. Tak to wszystko opisywałaś, że czułam się, jakbym razem z Ines szukała tych karteczek i zwiedzała Paryż, niesamowite! Wprowadziłaś mnie w taki nastrój, że teraz mam ochotę tylko oglądać zdjęcia stolicy i szukać jakichś filmików, a tymczasem za 9 minut muszę wychodzić do szkoły, ugh, widzisz co narobiłaś? XDD
    Jonathan jak zawsze idealny, ile ja bym dała, żeby ktoś taki był obok mnie ._. naprawdę, jeden z lepszych i, co najważniejsze, słodszych rozdziałów, więcej takich poproszę!
    No, dobrze, że wróciłaś, mam nadzieję na częstsze rozdzialiki, bo kocham Twoje opowiadanie!
    Weny, weny, wenyy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mr. Wen się uaktywnił ostatnio,więc weny nie zabraknie :)
      Co do karteczek - inspiracją była dla mnie książka "12 małych niebieskich kopert" - polecam ją wszystkim :)
      Nie wątpię,że zdążysz jeszcze przekopać Internet w poszukiwaniu paryskich zdjęć ;)
      Dziękuję,pozdrawiam,
      S.

      Usuń
  3. Dziękuję za cudowną wycieczkę po Paryżu :) aż poczułam romantyczny klimat tamtejszych uliczek. Świetnie! Pomysł z listami był świetny, a wspomnienia Shannona dodały obrazkowi cudownej aury. Cóż dużo mówić, przegenialny rozdział i tyle. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Uzupełnienie tekstu o wspomnienia przyszły mi na myśl zaraz po tym, jak przypomniałam sobie o tym, że gdzieś pisałam już o grze, zabawie, więc czułam, że się wpasuję w klimat :)
      S.

      Usuń
  4. Świetna ta gra i pomimo, ze w Paryżu nigdy nie byłam, to poczułam sie jakbym chodziła tamtejszymi ulicami :)
    Pozdrawiam i weny życzę :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D
      Ja byłam raz, ale widziałam te wszystkie miejsca (poza nieopisanym Montmartre) tylko z okien autobusu, nad czym wielce ubolewam, jednak cieszę się, że udało mi się przenieść ten cudowny klimat :)
      S.

      Usuń
  5. Kochana, sprawiłaś mi ogromną radość tym rozdziałem :* Co roku spędzam wakacje w Paryżu, a dzięki Tobie poczułam się jakby właśnie rozpoczęły się wakacje :3 Pomysł z tymi karteczkami..Cudny! I jeszcze te wspomnienia Shannona :) Polecam rozpocząć pisanie książki, widzę, że wena dopisuje, co jest super :3 Mam nadzieję,że rozdziały będą teraz pojawiać się częściej i będą równie długie, jak te :) Pozdrawiam i życzę dużo weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba cię nie zaskoczę, mówiąc, że mam w planach napisanie takowej :D Szczerze mówiąc: pracuję nad tym. Cóż, Mr. Wena nie da się utrzymać na smyczy za długo.
      Będą, będą - nowy już się pisze i poprawia, więc niedługo będziesz miała powód do zerknięcia tutaj :D
      Dziękuję :)
      S.

      Usuń