niedziela, 12 października 2014

Oneshot: "Don't be afraid to confess the truth..."

Chester wrócił.
Znałem odgłos jego kroków nazbyt dobrze; ten charakterystyczny rytm, jaki wybijały jego stopy, wspinające się na półpiętro i wracające na parter, czasami mocniej zaakcentowane... W ciszy leżałem na brzuchu z blokiem w rękach i ołówkami, rozsypanymi na łóżku, przysłuchując się dźwiękom, dobiegającym z dołu i machając gołymi stopami w górze. Teraz, kiedy udało mi się wyleczyć do końca zwichniętą kostkę, taki ruch nie sprawiał mi bólu.

Szkic, który miałem już przygotowany, do złudzenia przypominał jakiegoś gada, chyba jaszczurkę, ale nie byłem tego pewien. Zająłem się dekorowaniem jej ogona w drobne spirale, skręcające się ku środkowi.
Zatopiony w myślach nie usłyszałem, jak woła mnie z kuchni, po czym wchodzi na górę. Odgłos otwierających się drzwi spowodował, że natychmiast przerwałem rysowanie. Gdy nasze spojrzenia zetknęły się, zauważyłem, jak próbuje zasłonić swoim ciałem dwie prostokątne paczki. Sądził chyba, że nie ma mnie w domu i będzie w stanie ukryć to, co ze sobą przywiózł.

 - Cześć! - pomachałem do niego przyjaźnie. - Co tam masz? - spojrzałem na pudełka, uśmiechając się mimowolnie.
 - I niespodziankę trafił szlag. - mruknął, przysuwając się do framugi i opierając pudełka o biodro. Boże, jak wtedy cudownie wyglądał, nieco niezadowolony, ale tak kuszący... Miałem ochotę zabrać mu te nieszczęsne opakowania i zostawić sobie jego osobę na wyłączność; tak, czasami jestem strasznym egoistą i bardzo, ale to bardzo nienasyconym człowiekiem o nieco nieodpowiednich myślach. Ale z drugiej strony jemu chyba najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo lekko uniósł kąciki warg, uśmiechając się do mnie.
 - Czemu nie jesteś w studiu? - spróbował zmienić temat.
 - Zapomniałeś? Przecież Brad jest w Nowym Jorku, nie możemy nic nagrywać bez niego.
 - Rzeczywiście, przepraszam. - nieco zrzedła mu mina.
 - OK, to co ukrywasz w tych kartonach? - słysząc to, spojrzał na mnie gromiącym wzrokiem, sądząc, że przestanę się interesować ich tajemniczą zawartością. Mruczał coś pod nosem: "świetnie, cudownie, dlaczego nie schowałem tego gdzieś indziej?!?". Był niezadowolony, że przeszkodziłem mu w planach, zastanawiał się nad jakimś sensownym usprawiedliwieniem; taki zamyślony wyraz twarzy towarzyszył mu w podobnych momentach.
 - Nie szukaj wymówek. Proszę. - spojrzałem na niego najdelikatniej, jak potrafiłem. W odpowiedzi rzucił paczki na łóżko, a po chwili sam na nie wskoczył z rozpędu, o mały włos nie miażdżąc moich ołówków, które udało mi się złapać, nieco pochylając nad narzutą. Prawie natychmiast mnie objął i poczułem na odsłoniętej szyi jego chłodny policzek. Pewnie znowu nie podniósł kołnierza w kurtce... "Chazzy, ty wieczny nastolatku..." - pomyślałem. Co prawda czasami zdarzało się mu zachowywać tak, jakby był licealistą, ale co tam, nie miało to żadnego znaczenia, gdy byliśmy razem. Tylko ja i on, sami, we własnym towarzystwie. Za to go kochałem.

Po raz kolejny spojrzałem mu w oczy, a potem opuściłem wzrok, przyciągając do siebie jedno z opakowań. Z zewnątrz wydawało się zwyczajne, ale gdy je otworzyłem, zobaczyłem w środku parę czarnych łyżew. Kiedy on w nie zainwestował?
 - Czy to ma być jakiś żart? - jęknąłem. Popatrzył na mnie, zadziornie uśmiechając się, więc uświadomiłem sobie, że najzupełniej wie, co robi.
 - Nie? - odparł, zadając pytanie, pozostające przez chwilę bez odpowiedzi. - Mam dosyć siedzenia na zmianę w domu albo studiu, bieganie i jazda na rowerze też mi się już znudziły. Idziemy na łyżwy.
 - Czy tobie do reszty odbiło? - w lustrze, wiszącym na ścianie za jego plecami widziałem własną twarz. Pytający grymas, jaki na niej królował, nie miał na niego żadnego wpływu. - Chyba śnisz. - dodałem.
 - Coś ty! - szturchnął mnie, poganiając. - Rusz się.
Gdy zwlokłem się z materaca, zastanawiałem się, co ja tak właściwie robię. Z niedowierzaniem popatrzyłem na buty i połyskujące, zabezpieczone nakładkami ostrza, po czym odłożyłem na szafkę szkicownik.
 - Mikey... - błagalnie jęknął. Podszedł do mnie, patrząc mi w oczy. W odpowiedzi objąłem go jedną ręką w talii i poczułem, jak jego dłonie oplatają mnie nieco niżej. Nasze twarze znajdowały się na jednym poziomie, tak, że czuliśmy nasze ciepłe oddechy, owiewające je wokół. Szepnął: - Czy masz coś przeciwko mojemu pomysłowi?

Przygryzłem wargę, bojąc się, co może się stać, jeśli powiem mu prawdę. W co ja się wpakowałem? Mogłem od razu przyznać się, że lepiej nie ciągnąć mnie na siłę, szczególnie wtedy, gdy od początku nie byłem pewny moich umiejętności. Szepnąłem mu do ucha:  - Ja... tego nie umiem.
Odskoczył, wpatrując się we mnie nieco ogłupiałym wzrokiem.
 - Czy dobrze rozumiem, że nie umiesz jeździć na łyżwach?!? Nie wierzę. - zaśmiał się ironicznie.
 - Serio. - odparłem. - Przecież wiesz, że nie lubię sportów zimowych, więc nawet nie próbowałem się tego uczyć.
 - Nie gadaj bzdur, sądzę, że cię przekonam.
 - Zobaczysz, jeśli coś mi się stanie, uduszę cię. - wsunął mi w ręce łyżwy, po czym chwycił swoje i podszedł do drzwi pokoju.
 - Na co jeszcze czekasz?
 - Idę, idę. Cierpliwość jest cnotą. - posłałem mu szeroki uśmiech, odkładając na moment buty i ubierając ciepłe, wełniane skarpetki.

Pół godziny później...

Gdy zobaczyłem się w pokrytej lustrami ścianie lodowiska, natychmiast się skrzywiłem. Z jednej strony było ciekawym uczuciem stać niezupełnie na ziemi, ale z drugiej każdy, nawet najmniejszy krok upodabniał mnie do pingwina - strasznie się chwiałem i nie byłem w stanie znaleźć własnego środka ciężkości.
Próby utrzymania równowagi były tym trudniejsze, że Chester cały czas się we mnie wpatrywał, dusząc w sobie śmiech. Gdy weszliśmy na taflę, ściągając zabezpieczenia, natychmiast chwyciłem się bandy, by stanąć przez chwilę nieco stabilniej.

 - Jezu! - wrzasnąłem, próbując nie poślizgnąć się. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i zamiast stać w miejscu, odjeżdżały spod bariery. Winowajca całej tej sytuacji podjechał do mnie i efektownie się zatrzymał,  rozbryzgując wokół okruchami lodu.
 - Po pierwsze, źle stoisz. - przykucnął, ustawiając moje łyżwy. - Po drugie, puśćże się wreszcie! - chwycił mnie w talii i pociągnął ku środkowi tafli.
 - Przestań! - zacząłem go strofować i mało zgrabnymi kroczkami chciałem powoli wrócić do poręczy, ale ostatecznie pod krawędzią znalazłem się siedząc. Chazzy stał nade mną, zaśmiewając się do łez.
 - Może ci pomóc? - uśmiechnął się, podając mi dłoń.
 - To nie jest zabawne... - podniosłem się, otrzepując spodnie ze śniegu. - Wrócę do domu cały w sińcach. - mruknąłem.
 - Jeśli nie spróbujesz, nie nauczysz się. - odparł, zataczając dookoła mnie kilka okręgów. Jazda przychodziła mu z łatwością i niewymuszoną gracją.
 - Co i tak nie zmienia faktu, że będę cały poobijamy. - miałem nadzieję, że zabrzmi to nieco sarkastycznie.
 - Chodź, ile jeszcze mam cię prosić? - uśmiechając się, zachęcająco podał mi dłoń. Chwyciłem ją kurczliwie, jakby była moją ostatnią deską ratunku. Widząc, że się zdecydowałem, zaczął mi wszystko tłumaczyć ze spokojem.
 - Stajesz tak, jak ci pokazałem, jasne? I puszczasz barierę.
 - Chyba tak... - mruknąłem, rozchylając czubki łyżew do zewnątrz i łącząc ze sobą pięty. Wiedział, że jestem niechętny, żeby puścić się bandy, więc podjechał do niej i odciągnął moje palce, jednocześnie trzymając mnie za drugą dłoń.
 - Przestań tak cofać te łyżwy! - wypowiedział te słowa w momencie, kiedy już siedziałem na lodzie. Spojrzałem na niego, gromiąc go wzrokiem. Po raz kolejny pomógł mi się podnieść, mówiąc:
 - Zamiast do tyłu, rób pośliźnięcia do przodu, tak, jakbyś... - próbował mi jakoś to opisać. - Wiem! Pamiętasz, jak kiedyś w studiu ślizgaliśmy się na wypastowanym parkiecie w samych skarpetkach? To o to chodzi.

Zaśmiałem się i powolnymi posunięciami, minimalnie odrywając ostrza od powierzchni zacząłem naśladować ruchy Chestera. Gdy ugiąłem nieco kolana i przyspieszyłem, w pewnym momencie przestałem czuć uścisk jego dłoni. Ta myśl kompletnie mnie zdekoncentrowała i sekundę lub dwie później, machając na oślep rękoma, resztką rozpędu wjechałem w krawędź i chwyciłem się jej. Dobrze, że przede mną nikogo nie było...
 - Czyś ty oszalał? - nie tyle krzyknąłem, co mocno poirytowanym tonem wyraziłem swoje zdanie w tej kwestii prosto w jego twarz. Ściągnął okulary, oczyszczając je z pary o brzeg koszuli.
 - I widzisz? Już umiesz jeździć. - odparł. - Gdybym tego nie wiedział, nie puściłbym cię samego. Popatrz. - wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał z listy filmik. Spryciarz, jechał tuż za mną, nagrywając wszystko, co robiłem! Czasami się chwiałem, ale się udało. - Co prawda musimy dopracować jeszcze kilka szczegółów, ale jest naprawdę dobrze.
 - Jak na sam początek... - pokiwałem głową, przyznając mu rację. - Na przykład nauczyć się normalnie hamować. - na te słowa zaczął się głośno śmiać, zwracając uwagę wszystkich łyżwiarzy znajdujących się w zasięgu dźwięku. - Przestań! - klepnąłem go w ramię, usiłując uciszyć, jednak to nie pomogło, przeciwnie, chichotał jeszcze głośniej. - Wrócisz do domu sam i bez butów, bo to ja mam kluczyki od auta! - pomachałem mu nimi przed nosem, po czym odjechałem w stronę innych ludzi. Nie musiałem długo czekać na reakcję, gdy zbliżałem się do niego po jednym okrążeniu, dołączył do mnie, uśmiechając się.
 - Nad tym również musimy popracować, jesteś mało skuteczny.
 - Niby nad czym? - moje spojrzenie musiało być bezcennym widokiem...
 - Nad groźbami, rzecz jasna. - pocałował mnie tak intensywnie, że oboje wylądowaliśmy na lodzie.
 - Wstrzymaj się, zaszalejemy w domu. - cichy głos rozsądku uchronił nas od katastrofy. Chociaż raz.
 - Niech ci będzie... - podniósł się do góry. - Ale nie myśl, że ci odpuszczę. - zaczęliśmy się śmiać.

------------------------------------------------
Ze specjalną dedykacją dla @Shinodofremia - pamiętałam o obietnicy, którą dałam ci jakiś czas temu ;)
Postanowiłam usiąść i naskrobać coś (żebyście po części nie zapomnieli o mojej Linkinowej stronie), nawiązującego do zbliżającego się wielkimi krokami sezonu zimowego. Szczerze mówiąc, trochę już tęsknię za lodowiskiem. 
A że to Bennoda, to już inna kwestia :)

PS. Zapraszam Was również bardzo serdecznie na mojego drugiego bloga - ...in pursuit of artist's dreams :)