sobota, 1 marca 2014

Elektra's Story... a little later... - In the summertime, you can chase right up and touch the sky...

 - Mam już dosyć, wystarczy, czy widzicie, że to nie ma sensu? - niezadowolony Tomo ostrożnie odstawił swoją ulubioną gitarę na stojak, ale widać było, że targały nim sprzeczne emocje. - Niepotrzebnie tylko rozstrajamy gitary, marnujemy czas i nasze siły. Dla mnie starczy. - Chorwat odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia, zastawionego sprzętem, klawiszami i gitarami,, w którym do tej pory siedział z braćmi: wpatrującym się w pustkę białej kartki Jaredem i szalejącym za perkusją w specjalnie wytłumionej części pokoju Shannonem, przypominającym teraz zwierzę, rzucające się w amoku. Chyba właśnie dlatego, że tak bardzo wczuwał się w to, co robił, przez niektórych nazywany był, może i nieco zabawnie, Shannimal.
Na ścianie, pomalowanej na kawowy odcień brązu wisiały dwie duże tablice, przedstawiające stan prac: kilka, nie, to za wiele powiedziane, dwie, góra trzy piosenki były gotowe już od dawna, tak naprawdę już od czasu prac nad poprzednią płytą, jednak w ostatniej chwili zostały odrzucone przez zespół albo Flooda, ich producenta, po czym schowane do jednej z wielu teczek, czekając na swoją chwilę. Może to dlatego, że nie chcieli dopuścić do przeładowania krążka, albo po prostu nie pasowały stylem do płyty?

 - Tomo! - Jared krzyknął w stronę korytarza, sądząc, że Miličević jeszcze postanowi zawrócić, ale odpowiedział mu jedynie trzask zamykanych drzwi, a po chwili odgłos czegoś ciężkiego, stawianego tuż obok. Nie... chyba nie planował zostawić ich samych i po prostu iść.
 - Shann... Shann. Shann! - Jay, mówiąc do niewielkiego mikrofonu musiał po kilku bezowocnych próbach dotarcia do brata podnieść głos, by ten wreszcie przestał urządzać wokół siebie rumor i uderzać pałkami ile sił w rękach o talerze.
 - Co? Sorry, ale cię nie słyszałem. - ciemnowłosy, wyjmując z uszu stopery, wychylił się na stołku w stronę mikrofonu i zgarnął ze spoconego czoła kilka przemoczonych loczków. Gdyby ich nie używał, w najlepszym wypadku w ciągu kilku tygodni doznałby trwałego uszczerbku na zdrowiu, a w dalszej perspektywie mógłby zupełnie ogłuchnąć - huk był tak porażający, że na koncertach w pobliżu perkusji fragment sceny potrafił wręcz wibrować.
Kiedy wyszedł z pokoiku, oczom Jaya ukazał się niewiarygodny widok: koszulka, która jeszcze przed próbą była jasnoszara, teraz zupełnie przemoczona, kleiła się do umięśnionego ciała lekko zdyszanego perkusisty, trzymającego w rękach pałeczki, równie dobrze mogąc służyć za ręcznik, a i tak nie byłoby żadnej różnicy... To samo było z krótkimi, niebieskimi spodenkami - z pewnością dałoby się je wyżąć jak świeżo wypraną tkaninę. Wyglądał tak, jakby albo właśnie wylądował w pełnej garderobie w basenie, albo ktoś potraktował go również w ubraniu przez kilkanaście sekund słuchawką prysznicową, działającą na najwyższych obrotach.
 - Człowieku, coś ty tam robił? - Jared ze zgrozą w oczach złapał się za głowę.
 - Co, poszaleć nie wolno? - Shannon jedynie wzruszył ramionami. - Tak dawno nie dawałem z siebie wszystkiego, więc chyba jakoś musiałem to sobie wynagrodzić, prawda? A, jeszcze jedno: połamałem parę czy dwie pałeczek. - dorzucił niefrasobliwym tonem, przesuwając dłonią całkiem mokre włosy, które zasłoniły mu pół twarzy...
Szeroko otwarte do tej pory błękitne oczy Jaya stały się wielkości spodków, a on sam pobladł, jakby cała krew postanowiła odpłynąć mu z twarzy.
 - Połamałeś? - jęknął. - Tobie serio tęskno za koncertami... - mruknął. - Chcesz coś do picia?
 - Kawy. Poproszę. 
- pospiesznie dodał. Odpowiedź była nader oczywista, w sumie, gdyby nawet się nie spytał, i tak by ją znał.
 - Jak zwykle... Nie powinieneś przestawić się na herbatę? Byłbyś nieco spokojniejszy.
 - A mam ci powiedzieć coś jeszcze? 
- Shann zmierzył młodszego Leto wzrokiem, zakładając ręce jedna na drugą.
 - Dobrze, dobrze. - Jared wykonał rękoma gest, jakby coś od siebie odsuwał, wychodząc z pokoju. - Zaraz będę z powrotem. - mruknął.

Skierował się w stronę kuchni, mijając po swojej prawej stronie salon, z którego rozciągał się widok na ogród. Jedna ze ścian była praktycznie w całości przeszklona, wystarczyło, że rozsunąłby specjalnie zaprojektowane okna, a całe pomieszczenie otworzyłoby się na ogród, w którym centralną przestrzeń zajmował basen, przy którym stał, ociekając wodą, ubrany w czarne kąpielówki, z twarzą oblepioną mokrymi włosami Jonathan, przygotowując się już do kolejnego skoku w toń. Po dłuższej chwili, patrząc w szybę, zdał sobie sprawę z tego, że był tak bardzo skupiony na próbie, zupełnie nie zauważając powrotu syna do domu, ale ten również potrafił niezwykle cicho poruszać się po całej posiadłości i prawdopodobnie nie chcąc nikomu przeszkadzać, zajął się sobą. Pływanie było jednym z jego ulubionych zajęć, w dodatku nieraz osiągał sukcesy w tej dyscyplinie sportu... Jared był niezwykle dumny z syna: wiedział, że wiele od niego wymaga, chcąc, by rozwijał się w tak wielu dziedzinach, poczynając od muzyki, do której miał naturalny talent, a kończąc na sportach, jednocześnie jednak dbając o wszystkie obowiązki szkolne i domowe. Co prawda nadal zdarzało mu się spędzać zbyt wiele czasu przed ekranem laptopa, lub po prostu czytając, ale wyrósł na mądrego, odpowiedzialnego, młodego mężczyznę, obdarzonego wieloma talentami.
Plusk wody i kręgi, rozchodzące się na jej powierzchni, a po chwili kilka unoszących się bąbelków powietrza były widokiem, budzącym w ojcu szczęśliwe wspomnienia. Kiedyś pływali razem, pamiętał, jak uczył małego, by nie bał się wody, krok po kroku wchodząc z nim po schodkach do basenu, jednak teraz podejrzewał, że gdyby przyszło się im ścigać, prawie na pewno pozostałby w tyle, przegoniony przez syna. Poza regularną jazdą na rowerze nie miał wiele czasu na tego typu aktywności... To był nawet niezły pomysł: spędzić pozostałą część dnia w wodzie. Mężczyzna popatrzył jeszcze przez chwilę na wynurzającego się z wody Jonathana, zanim odwrócił się i odszedł.

Zwykle otwarte na oścież drzwi tym razem stanowiły barierę, a gdy długowłosy przycisnął klamkę, nie ustąpiły, przeciwnie, odpowiedziała mu mieszanka dźwięków: kliknięcie zamka, stawiane na kuchence rondle i hałas czegoś ubijanego w metalowej misie miksera, uzupełnione nuceniem chórków do akustycznej wersji Do Or Die.
 - Tomo? - ostrożnie spytał, ale jedyną odpowiedzią była cisza, umilkł nawet cichy śpiew brodatego. - Zabarykadowałeś się tam?
Nie widząc żadnego innego rozwiązania, ale chcąc koniecznie porozmawiać z gitarzystą, przeszedł przez salon do ogrodu, mijając po drodze porozkładane wokół stolika worki sako i różne dekoracje, natykając się na Jonathana, zawiniętego w ręcznik i wyciskającego dłońmi włosy.

 - Hej, tata. - otrzepał się kilkoma zamaszystymi ruchami z wody, której kilka kropel wylądowało na rękawach koszuli Jareda.
 - Cześć, syn. Jak tam w szkole? - przywitał go uśmiechem.
 - W porządku, jedziemy na finały stanowe do San José, więc trochę trenowałem. Ostatnie, więc będziemy bronić naszego tytułu.
 - A jak tam matma, zdaliście z Inés?
 - Tak. - westchnął. - Ale kilka osób nie miało tyle szczęścia co my i czeka ich wakacyjna poprawka. Nikt im tego nie życzył, nawet najgorszy wróg; nie ze Smokiem, całe lato na jego łasce i niełasce... - ostatnie słowa wymruczał półgębkiem. - Pójdę się przebrać, woda nie była jeszcze tak ciepła, jakbym tego chciał.
 - Migiem, bo mi się przeziębisz. - Leto wskazał na drzwi. - Tylko nie wywróć się na kafelkach. 
 - Jasne. - uśmiechając się, spojrzał na ojca, wpatrującego się w szeroko otwarte okno kuchenne. - Tak, Tomo tam siedzi od dobrego kwadransa, słyszałem, jak śpiewa. - dodał, wchodząc do budynku.
Skoro Jared nie mógł dostać się do własnej kuchni drzwiami, pozostał mu jedynie niestandardowy sposób - oknem. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się prawie że wywijającemu piruety między wysepką kuchenną a piecem i palnikami Chorwatowi, w międzyczasie wyciągającym z pieca okrągłą blaszkę, po czym bezgłośnie usiadł na parapecie, przekładając nogi na stronę pomieszczenia. Śmiejąc się i podchodząc, odezwał się.
 - Zapomniałeś o oknie. - machnął ręką w kierunku, z którego przyszedł.
 - Wiedziałem... - syknął pod nosem.
 - Hej, co jest grane?
 - Szczerze? Mogę aż do bólu, znasz mnie. - wycedził z wyraźnym rozżaleniem. - Chcę już odpocząć, mam już serdecznie dosyć tego siedzenia na tyłku i kompletnej bezczynności, dobrze wiesz, że nadmiar gitary zaczyna mnie mocno irytować. Chcę polecieć do Chorwacji, usiąść w naszym domu letnim, podkarmiać się nawzajem z Vicki winogronami i figami... Ty i Shann jakoś nie macie problemu z pisaniem kawałków, a ja czuję się przy was tak jak piąte koło u wozu. - mężczyzna wyrzucił z siebie wszystkie żale, jednocześnie ubijając śmietanę, którą, nie wiadomo jakim cudem znalazł w lodówce. - Pamiętam, dla ciebie bez. - uśmiechnął się lekko. - Upiekłem tartę na cieście waniliowym z brzoskwiniami, które za kilka dni nie nadawałyby się do niczego.
 - Cały Tomo, coś z niczego. - Jared podszedł do blaszki, oglądając idealnie wypieczone ciasto i próbując uszczknąć kawałek.
 - W kuchni zawsze czuję się lepiej. Ej, sio mi od tarty! - odepchnął Leto od stołu, śmiejąc się.
 - Pamiętasz nasz VyRT naleśnikowy?
 - No przecież, wołałeś mnie chyba z pięć minut, wliczając w to wszystkich pośredników. Vegan. Pancakes. Or death! - zacytował doskonale znane im słowa, lekko je akcentując i wskazując ręką na wiszący na ścianie jak trofeum fartuch, należący do Jareda.
 - Dasz mi poubijać? - Jared przejął miskę i trzepaczkę, po czym zaczął pracę, machając przy tym całą ręką. Tomo, widząc to, z triumfalnym uśmiechem odebrał mu naczynie, opierając je sobie o biodro i drugą ręką, poruszając wyłącznie nadgarstkiem, dokończył ubijanie.
 - Moje zdolności nadal są lepsze niż twoje, sorry. - brodacz podniósł miskę, na co ten, widząc, co się święci, natychmiast uskoczył w bok. - Jeśli dobrze ubijałeś, nie skończy się to dla ciebie przymusowym prysznicem. Chodź tu. - nie czekając ani chwili dłużej, odwrócił ją do góry nogami wprost nad głowę Jareda, który zaczął zapuszczać włosy. Mężczyzna spiął się do ucieczki, jednak o dziwo, ubita śmietana postanowiła nigdzie się nie ruszać.
 - Ciasto musi ostygnąć, potem je zjemy.
 - To jak, namyśliłeś się i wrócimy do próby?
 - W sumie... nic na tym nie stracę, zawsze mogę myśleć o rozpływającej się w ustach mięciutkiej brzoskwinii... - klepnięcie w ramię wyrwało Chorwata ze stanu rozmarzenia.

Kilka tygodni później...

Grupa nastolatków siedziała w zastawionej sztalugami, płótnami, półkami z farbami i innymi artykułami artystycznymi sali przy długim, prostokątnym stole, na którego jednym z krańców stała profesorka, dość niska, ale szczupła kobieta, wyglądająca na bardzo młodą (w dodatku, jak zdradziła swojej klasie, bez ani kropli botoksu), trzymając w dłoni za rondo wysoki, czarny cylinder, przewiązany długą, zwieszającą się, dość szeroką fioletową wstęgą i ozdobiony kilkoma srebrnymi aplikacjami, naszytymi na nią.
Inés wróciła już do szkoły, wspierając się kulami, pomimo tego, że już zdjęto jej gips - niestety, ale doktor Kulber uznał, że nadal wymaga rehabilitacji, gdyż dziewczyna ma jeszcze zbyt mało siły, by móc opierać się na niej bez przeszkód. - Dobrze, będę losowała teraz pary. - jednym ruchem wrzuciła do kapelusza karteczki, wcześniej przygotowane przez nastolatków i kilkukrotnie potrząsnęła nim, przysłaniając i mieszając papierki.
Klasa patrzyła na siebie z przestrachem: kilka osób nie miało ochoty pracować w grupie, przejawy indywidualizmu były silniejsze, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka...
 - Pierwszy temat o sztuce europejskiej przypada... - nie patrząc do wnętrza, wsunęła do cylindra rękę, obleczoną cienkim, ale długim rękawem sukienki, w którą była ubrana, wyławiając kilka sekund później dwie karteczki. Otworzyła je z uśmiechem na twarzy, czytając na głos. - Viera, Susanne, to wasze zadanie.
Dziewczyny spojrzały na siebie z uśmiechem, lubiły się, więc kolejna wspólna praca nie stanowiła większego problemu.
 - Drugi temat, sztuka arabska. - po raz kolejny powtórzyła całą sekwencję ruchów. - Maria, Marcus, miłej pracy. Trzeci: sztuka Dalekiego Wschodu, uwaga, tu trzeba skupić się na Japonii! - zwróciła wyraziście uwagę, wskazując jedną ręką na wiszącą na ścianie reprodukcję sadu wiśniowego, namalowanego piórkiem i tuszem. - Peter, Christian, powodzenia. A ostatnią parę już chyba znamy, Inés, Jonathan, dla was mam nowoczesną sztukę amerykańską.
W sali rozległ się jęk, a po chwili dwie lub trzy osoby podniosły ręce w zbiorowym proteście.
 - Profesor Marti, ale oni mają najprostsze zadanie!
 - Christian, podpisałeś zasady, prawda? - podniosła w powietrze kartkę z regulaminem, pod którym dzień wcześniej podpisali się wszyscy.
 - Tak. Ale to nie ma nic do rzeczy.
 - Mylisz się, losowałam zespoły, więc wszystko odbyło się uczciwie.
Przez salę przetoczył się szmer niezadowolenia, a profesor zaczęła rozdawać karty z tabelą, nieco ułatwiającą zadanie.
 - Pamiętajcie o realizacji każdego z punktów, bądźcie jak profesjonalni krytycy, jeśli coś się wam nie spodoba, powiedzcie to wprost, każdy argument, który mnie przekona, będzie liczył się do ostatecznej oceny, macie na to dużo czasu. Jakieś pytania?
 - Czy będziemy mogli zaprezentować wybrane przez nas prace, o ile uda nam się je zdobyć? - Jonathanowi wykiełkował w głowie pewien plan, ale musiał się jeszcze upewnić, czy na pewno będzie mógł przystąpić do jego realizacji. Tak...
 - Jonathan, odpowiadając na twoje pytanie: tak, ale mam jedną prośbę - nie okradnijcie żadnego muzeum ani kolekcjonera, dobrze? - uśmiechnęła się leciutko. Jej uczniowie byli zdolni do wszystkiego, chyba dwa lata wcześniej miała ucznia, który poleciał specjalnie do Nowego Jorku, żeby przywieźć reprodukcję jednego z omawianych obrazów surrealistycznych... Do tej pory pamiętała tą sytuację: długowłosy chłopak spóźnił się na zajęcia, ciągnąc za sobą walizkę podręczną, a pod pachą trzymając zawinięte w szary papier płótno.

Mózg Jonathana pracował na pełnych obrotach, coraz to podsuwając chłopakowi kolejne obrazy, jednak to ten pierwszy wydał mu się najlepszym. Creeps będą doskonałym rozwiązaniem, a Cubbins aka jego ojciec na pewno zechce zgodzić się na drobną prezentację. Z drugiej strony... kryptoreklama byłaby wtedy nieunikniona. I przydatna.
Kiedy spojrzał na Inés, ta uśmiechnęła się z lekka. Coś kombinowała, wiedział to w stu procentach, znał ten charakterystyczny uśmiech. Nawet się nie mylił: przez głowę ciemnowłosej przechodziła istna burza pomysłów, poczynając od kultowych prac Warhola, murale artystów ulicy, tak popularnych w LA, a na sam koniec... grafiki sygnowane nazwiskiem jej ojca z ostatniej wystawy. Pierwotnie nawet by o nich nie pomyślała, jednak... to też sztuka, na swój sposób naprawdę unikalna.

Kiedy rozległ się dźwięk dzwonka, prawie wszyscy poderwali się ze swoich miejsc, zbierając bruliony, piórniki i książki jak najszybciej się dało. Większość grupy nie chciała tracić cennej przerwy na lunch, ani jednej z niewielu minut świętego spokoju, tym bardziej, że bufet sałatkowy szybko stawał się zupełnie puściutki z upływem czasu. Dziewczyna z drobną pomocą krzesła na kółkach, na którym siedziała, sięgnęła po swoje kule, przestawiając je bliżej zasięgu ręki.
 - Inés, jak się czujesz? - profesorka podeszła do dziewczyny, przysuwając w jej stronę blok i opakowanie z kredkami. - Zajęcia to nie problem, program nadrobisz w swoim czasie, zdrowie w twoim wieku jest najważniejsze.
 - Lepiej, ale dziękuję za pamięć. - dziewczyna uśmiechnęła się do nauczycielki, wsuwając rzeczy do skórzanej torby na ramię, trzymanej na kolanach.
 - Gotowa? - Jonathan stał już z plecakiem, przerzuconym przez jedno ramię, czekając na Inés, która powoli wstała z krzesła.
 - Możemy iść. - z uśmiechem zwróciła się do chłopaka, po chwili kiwając głową w stronę profesor. - Do widzenia.
W drodze do szafek większość uczniów przepuszczała parę, widząc, że ciemnowłosa potrzebuje nieco więcej czasu na dotarcie do celu. Kiedy stanęła, podpierając się tylko jedną ręką, a drugą manewrując przy zamku szyfrowym szafki, Jonathan oparł się o drzwiczki dwóch innych tak, że dziewczyna nie miała drogi wyjścia.
 - Obraziłaś się na mnie? - spojrzał na nią, po czym chwilę później pocałował ją w policzek. - Nie no, pewnie, że nie. Wiem.
 - To nie tak... jestem paskudnie zmęczona tą codzienną rehabilitacją. Wiem, że nie powinnam marudzić, bo ty też trenujesz, nawet więcej ode mnie, ale nie mam już siły. Dziś znowu siłownia, kolejne półtorej godziny nakazów trenerki... - mruknęła.
 - Hej, ale przecież widzisz efekty, prawda? Nie poddawaj się! - delikatnie poklepał ją po ramieniu.
 - Nie, nawet nie zamierzam, tylko... - odwróciła się w stronę szafki, wyciągając niewielki pojemnik z obiadem, otwierając jedną z jego połówek. - Częstuj się, to ciemne domowe bułeczki z pomidorami i oliwą, mama wczoraj wieczorem miała chyba w kuchni jakąś manię, napiekła ich tonę.
 - Tak? - chłopak uniósł w górę brwi. - Dziękuję. No i widzisz, aż tak źle chyba nie jest.

Dwa tygodnie później...

Konwersacja rozpoczęła się: wtorek, 7:03 PM
Inés: Cześć :*
Jon: Jak tam po basenie?
Jon: Lepiej?
Inés: Miśku, zapomniałeś o siłowni... Wiesz, rehabilitantka cały czas powtarza, że to jeszcze trochę potrwa, bo cały czas lekko nie nadążam, ale jest lepiej, przewiduje, że do końca miesiąca wrócę do pełnej formy,
Jon: Wspaniale... Bo wiesz, że cały czas czekam, kiedy będę mógł dołączyć do ciebie?
Inés: W sumie... Może gdybym miała jakieś wsparcie, motywację, a nie tylko polecenia, byłoby jeszcze lepiej.
Inés: Mógłbyś pojutrze?
Jon: Jasne, o której?
Inés: Zaczynam o trzeciej; powiem fizjoterapeutce, że przyjdziesz.
Jon: Zobaczysz, będzie wspaniale.
Inés: Znasz to przysłowie, "nadzieja umiera ostatnia"?
Jon: Znam, znam... Zobaczysz, że ze mną będzie ci lepiej się ćwiczyło :D
Jon: Tata organizuje nieduże przyjęcie, wpadłabyś? Chciałbym pokazać ci nieco więcej, niż ostatnim razem.
Inés: Wiesz, nie chcę się wam wciskać bez zaproszenia...
Jon: A ty znowu to samo... Zapraszamy cię, w sobotę robimy grilla, trzeba jakoś przywitać pierwsze, tak piękne dni. Zbliża się lato, a ty będziesz się kisić w domu, tym bardziej, że zabrali ci już kule? Musisz się wreszcie ruszyć!
Inés: No wiesz... nie, nie powinnam, ale...
Jon: Żadnych "ale". Przyjadę po ciebie, żebyś nie musiała jeszcze dreptać, nie chcę, żebyś się męczyła.
Inés: Chyba nigdy z tobą nie wygram, wiesz?
Jon: Wiem.
Inés: Jak zwykle taki nieskromny...
Jon: To u nas rodzinne. *szeroki uśmiech*
Inés: Zobaczymy się w szkole :*
Jon: Trzymaj się :*

 - Wiem, że to niedaleko, ale bardzo was proszę, jedźcie ostrożnie. Nie chcemy kolejnego wypadku, prawda? - Elektra wypuściła nastolatków z domu, opierając się o fragment drzwi.
 - Jasne, będziemy uważali. Nie martw się, mamuś, nic nam nie będzie. - Inés pocałowała na pożegnanie mamę w oba policzki, przytulając. Jonathan czekał już na dziewczynę, nawet nie ściągając z głowy kasku, w którym przyjechał.
 - Wskakuj. - Jonathan podał Inés czarny kask, siadając we własnym na skuterze, zaparkowanym obok otwartej bramy. Elektra cały czas stała przy drzwiach, obserwując, jak nastolatka odjeżdża z chłopakiem, machając im ręką na pożegnanie.
 - Pojedziemy najszybszą możliwą trasą. - odwrócił na chwilę głowę w stronę przytulającej go Inés, nim skupił się na drodze.

Kiedy wjechali na podjazd przy domu Jonathana, po raz kolejny uderzył ją wygląd budynku. Śnieżnobiała bryła ze spadzistym dachem, piętrem, przez którego okna widać było otwarte przestrzenie...
 - Chodź, pójdziemy do ogrodu. - Jonathan objął dziewczynę ramieniem i poprowadził ku wnętrzu domu. - Wszyscy już tam siedzą i świętują, brakuje tylko nas.
Nastoletnia para przeszła przez pół piętra, ogromny, bardzo jasny, podobnie jak cały dom i niezwykle przestronny salon, którego jedną ze ścian w całości zastąpiły szyby i przesuwane, przeszklone drzwi, prowadzące do ogrodu za domem, w którym siedziało już kilka osób; znajomych już skądinąd Inés twarzy: babci Connie i siedzący obok niej ojciec Jonathana, ale cała reszta, w tym nieco niższy od pozostałych mężczyzna o szerokich ramionach, stojący przed nowoczesnym grillem w kolorowym, zielonym fartuchu, podkoszulku bez ramion, który odsłaniał duży tatuaż, wykonany na całym ramieniu i białej, kuchennej czapce, który widząc Jonny'ego, zaczął machać do niego szpatułką, którą wcześniej coś obracał, była jej kompletnie nieznana. Nieopodal stała niewysoka, ciemnowłosa kobieta, ubrana w niezobowiązującą koszulkę z dopiętym kołnierzykiem w stylu Tiffany i krótkie, granatowe szorty, idealnie prezentujące jej szczupłe nogi, a na twarz nasunięte miała dość duże okulary przeciwsłoneczne.

Na ogrodowej huśtawce, ustawionej nieco na uboczu, siedziała szepcząca do siebie coś para: mężczyzna z zarostem w ciemnych okularach i kobieta, szeroko się do niego uśmiechająca. Na dużym stole stało kilka dzbanków, wypełnionych kolorowymi sokami, a kawałek dalej na mniejszym stoliczku stały talerzyki z pokrojonymi owocami i warzywami, poukładanymi w stosiki, piramidki i wigwamy; oprócz tego w dużej misce, otoczonej przez nieco mniejsze, wypełnione warzywnymi pastami, leżały kawałki indyjskiego chlebka naan, które aż się prosiły, by je schrupać.

Kiedy podeszli do siedzących, Jonathan przepuścił Inés, sam łapiąc kawałek selera naciowego i chrupiąc go jak królik, a ta, ku największemu zaskoczeniu Jareda, od razu została wyściskana przez Connie.
 - Witaj, moja droga, bardzo się cieszę, że Jonathan poszedł po rozum do głowy i cię do nas zaprosił. - babcia nastolatka przechodząc między stołem, a siedzącym synem, obserwującym całą trójkę, przytuliła do siebie czule dziewczynę.
 - Dzień dobry. - Inés szeroko się uśmiechnęła, ciesząc z tak ciepłego powitania, jakie ją zastało.
 - Tato, poznaj Inés. Skarbie, to mój tata. Jonathan stanął pomiędzy mężczyzną, który wstał z miejsca, przepuszczając mamę Leto i zgarniając z policzka ciemnobrązowe, długie włosy, a swoją dziewczyną, obejmując ją czule.
 - Jared Leto, bardzo się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać. - długowłosy podał jej dłoń, witając się.
 - Inés Shinoda, mi również; Jonny mnóstwo mi o panu opowiadał.

Jak spod ziemi wyrósł przed nimi kucharz, trzymający w rękach kilka talerzy z grillowanymi warzywami, które kilka sekund później znalazły się na stole, a on sam zaczął szaleńczo dmuchać na palce, siadając nieopodal Connie.
 - Gorące. - skrzywił się, pocierając dłońmi jedna o drugą.
 - Wujek, to jest Inés. - Jonathanowi wystarczyły trzy słowa, by w oczach Shannona pojawił się tajemniczy błysk. Chwilę później dołączyła do nich Emma, siadając przy nim.
 - Częstujcie się, najlepsze jest gorące. - wskazał rękoma na talerze, zapełnione parującymi, grillowanymi warzywami i kawałkami świeżo upieczonych podpłomyków. - Tomo, Vicki, gołąbeczki, chodźcie! - składając ręce w trąbkę, krzyknął w ich kierunku.
 - Inés, mam nadzieję, że wszystko jest już w porządku z twoją nogą? - Jared zerknął na dziewczynę, oglądającą ogród i uśmiechającą się. Wiedział przecież, jak bardzo jego synowi zależało mu na niej.
 - Tak, dziękuję za troskę, ale rehabilitacja dała efekty, tak jak zresztą powinna, wreszcie mogę biegać, czego bardzo mi brakowało. - Inés wydawała się z lekka zaskoczona uwagą Leto, jednak czuła, że prędzej czy później zejdzie na ten temat. Jak dobrze, że nie miała już kul...
 - Shannie, powinieneś częściej gotować, bo robisz to wspaniale! - Connie i Emma, pogryzając coś na kształt naprędce przygotowanych kanapek, zaczęły jedna przez drugą wychwalać talenty kulinarne perkusisty. Ta druga, przełykając plasterek pomidora, pocałowała go w policzek, wywołując w towarzystwie, do tej pory rozmawiającym na najróżniejsze tematy nagłą konsternację. Spojrzenia zawisły na parze, w ciszy świdrując ją wzrokiem, a w powietrzu wyczuwalne było lekkie zmieszanie.

 - Hej, hej. - Shannon machnął ręką, odzywając się i starając odgonić niezręczną ciszę. - W sumie, skoro tak wyszło... Musimy wam coś powiedzieć, chociaż pewnie już wiecie... - uśmiechnął się w stronę Emmy, jednocześnie obserwując reakcję własnej matki. O dziwo, kobieta była leciutko uśmiechnięta, a na jej czole, pomiędzy oczami utworzyła się na moment leciutka zmarszczka, taka sama, kiedy coś ją gwałtownie zaskakiwało. - Jesteśmy parą, ale to niczego nie zmienia, nadal pracujemy razem. Po prostu jesteśmy ze sobą bliżej. - Shannon urwał, pytająco spoglądając na dziewczynę, mając nadzieję, że ta również się odezwie.
 - Doktor Miłość oficjalnie stracił posadę. - Tomo dorzucił swoje trzy grosze, wywołując tym wybuch śmiechu pozostałych. Nawet mało wtajemniczona w sprawę Inés chcichotała z takiego zbiegu wydarzeń.
 - Mofoś i jego słynne riposte coupe. I właśnie dlatego jesteśmy małżeństwem, skarbie. - Vicki udzielił się nastrój, panujący w kręgu i zupełnie się nie krępując, pocałowała męża przy wszystkich prosto w wargi, otoczone krótko zgolonym, ale widocznym zarostem.
 - Cięta riposta. - Jared zwrócił się bezpośrednio do nastolatki. - W domu zdarza nam się czasem przerzucić na francuski, a tak kończy się najczęściej. - szeroko uśmiechnął się do zaskoczonej nastolatki.
 - Au nom du ciel! - Vicki natychmiast głośno zaprotestowała. - Na miłość boską, Jared, nie ma nawet takiej możliwości!
 - Wznieśmy toast za udaną płytę! I oby trasa była równie dobra. - mężczyzna w odpowiedzi jedynie podniósł szklankę, napełnioną do połowy sokiem.
 - No i za miłość. - dorzuciła Emma, dotykając własną szklanką tej Jaredowej i kilku następnych, jednocześnie patrząc na rozpływającego się z radości Shanna.
 - W sumie, czy ja też mogłabym coś dodać? - Inés spojrzała pytająco na zgromadzonych.
 - Oczywiście, że tak, nie krępuj się, przecież jesteś od teraz częścią naszej małej, zwariowanej rodzinki. - Jared uśmiechnął się do nastolatków. - Na co jeszcze czekasz? - wskazał otwartą dłonią na czekających.
 - Za spełnione marzenia. - uśmiechnęła się do swojego chłopaka, wznosząc wspólnie z Jonathanem toast.
 - Za marzenia. - w odpowiedzi odwzajemnił przyjazny uśmiech. - Chodź, pójdziemy na górę.
 - Nie chcecie siedzieć z nami? - Jared pytająco spojrzał na syna.
 - Tato, nie będziemy wam przeszkadzać. Poza tym, niektórzy chyba muszą sobie coś wyjaśnić. - chłopak mrugnął do Shannona, który natychmiast zerknął na Emmę, oblewającą się szkarłatnym rumieńcem.

 - Czuj się jak u siebie. - Jonathan otworzył drzwi do swojego pokoju, wpuszczając do niego Inés. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, lustrując wzrokiem elegancko umeblowany pokój w odcieniach czerni i bieli, z wysokim łóżkiem, zabezpieczonym siatką, na które nie udałoby się wejść, gdyby nie stojąca przy nim drabinka. Wzdłuż jednej z bocznych ścian stała długa szafa, prawdopodobnie rozsuwana w kilku punktach, a na podłodze leżało kilka worków sako, które po złączeniu mogłyby posłużyć za całkiem wygodną leżankę. Z brzegu, blisko drzwi stała duża walizka na czterech kółkach z namalowanym na niej stworkiem, przypominającym połączone ze sobą dwa jajka z latającymi dookoła kabelkami.
Bliżej okna, zajmującego większość ściany, stało białe biurko, obłożone nutami i notatkami z chwytami, przykrywającymi prawie całego laptopa, a zaraz obok, jednak z dala od okna, dwie gitary na stojakach - jedna elektryczna, błękitny Fender Stratocaster, a druga, akustyk od Gibsona w stylu vintage, ciemna, prawie że hebanowa, a w dodatku wyglądało na to, że ręcznie malowana! Stołek, stojący obok rozstawionego pulpitu, podnóżka i dobrego wzmacniacza, przygotowanego tak, by od zaraz nadawał się do gry, uzupełniał ten prawie uporządkowany, tak ważny dla Jonathana kącik.
 - Ale tu pięknie. Tak... inaczej. Ale pasuje do ciebie. - dorzuciła ostatnie zdanie, opadając na jeden z największych sako i rozsiadając się na nim.
Jonny w odpowiedzi szeroko się uśmiechnął, przez chwilę szukając czegoś w szufladzie. Wyciągnął na wierzch jedno, drugie etui, jakieś niewielkie opakowanie, a na samym końcu coś jeszcze, natychmiast ukrywając przedmiot w dłoni. Kiedy usiadł naprzeciwko Inés, uśmiechając się do niej szeroko, wyciągnął zza pleców pudełeczko, obłożone czarną tkaniną i przewiązane złotą wstążeczką, po czym podał je dziewczynie.

 - Proszę, to dla ciebie. - nadal się uśmiechając, obserwował jej reakcję. Ciemnowłosa długo trzymała w dłoniach paczuszkę, nim zdecydowała się pociągnąć za jeden z krańców tasiemki.
 - Powiedz mi, dlaczego... - przez chwilę zastanawiała się w ciszy, co powiedzieć. To nie była cisza dusząca, dławiąca słowa w zarodku, tylko taka, której nie musieli się bać, bliska tym, którzy przeżyli wspólnie wiele.
 - Najpierw otwórz. - Jonathan dotknął dłoni dziewczyny, przycisnął do wstążki zamknięte w jego własnych dłoniach palce, po czym lekko pociągnął. - Wieczko odsłoń sama. - cały czas obserwując jej reakcje, puścił jej dłoń, kładąc ręce na swoich kolanach i czekając.
We wnętrzu znajdował się przepiękny naszyjnik, iskrzący się w promieniach słońca, lśniącego za oknem z niewielką przywieszką w kształcie Triady, wpisanej w symbol serca. Dziewczyna podniosła łańcuszek, oglądając zawieszkę z bliska, na co chłopak delikatnie przełożył jej go przez szyję.
 - Popatrz od spodu. - zrobił palcami dłoni małe kółeczko, na co dziewczyna obróciła serduszko, odnajdując wygrawerowaną datę ich pierwszego spotkania, pamiętnego balu i ich inicjały, złączone wewnątrz symbolu nieskończoności.
 - Jakie to piękne... - w kącikach oczu Inés zaszkliły się niewielkie łzy, powoli spływając po policzkach.
 - Wiem, że spodobała ci się muzyka mojego taty, cała ta symbolika... Nie sposób się w niej nie zadurzyć. Chciałem to jakoś ze sobą połączyć. - przytulił dziewczynę do siebie, otaczając ramionami i dzieląc się z nią ciepłem uczuć, którymi był przepełniony.
 - Miłość i marzenia już były, zostały nam tylko pożądanie i wiara, prawda? - Inés nawiązała do płyty, której egzemplarz dostała zaraz po jej premierze, praktycznie od razu jej słuchając.
 - Nie brakuje nam ich chyba, tego jestem pewny w stu procentach. - przybliżył się do dziewczyny, ujmując w dłonie jej twarz, na co ciemnowłosa zamknęła oczy. - Hej, czego się boisz?
 - Niczego.
 - Twoje oczy, są takie piękne. - powoli przysunął się do niej, spoglądając w jej powoli otwierające się powieki. Musnął policzkiem kącik ust dziewczyny, na co ta niezbyt długo się zastanawiając, natychmiast przytuliła się do niego, delikatnie, prawie niewyczuwalnie całując go w kącik ust. Jonathan szeroko otworzył oczy, przez kilka sekund nie mogąc uwierzyć, że Inés po raz pierwszy przejęła inicjatywę. Zwykle cicha, po tym wszystkim, co zdążyło się im przydarzyć, była teraz nie do poznania. Nie umiał nazwać swoich emocji: czuł się przez moment prawie tak, jakby oderwał się od ziemi, machnął skrzydłami, wznosząc się ku chmurom...
 - Gdzie lecisz? Uważaj, zatrzyma cię sufit. - Inés skwitowała chichotem rozmarzony wyraz twarzy Jonathana.
 - Tak dobrze mnie znasz... - odparł, chwilę później, długo ją całując.

Kilka dni później...

Chłopak siedział nad zadaniem domowym, przepisując do zeszytu zdania z książki, leżącej przed nim...
 - Jonathan, nie przeszkadzam? - Jared zajrzał do pokoju, zastając syna nad podręcznikiem do geografii.
 - Tylko dokończę zdanie. - odparł, szybko skrobiąc coś pomiędzy kratkami. - Tak? - odwrócił się w stronę ojca, który wszedł, patrząc mu przez ramię na notatki.
 - Europa?
 - Drobiazg, chodziło o góry, Alpy, Pireneje...
 - Super. - długowłosy usiadł na jednym z rozłożonych w pokoju worków sako. - Sam wiesz, że niedługo wyjeżdżamy z Shannem i Tomo w trasę, ale tym razem nie zostawię cię samego w domu. Nie chciałbym obarczać babci dodatkowym obowiązkiem.
 - Przecież nigdy nie robiła mi z tego powodu wyrzutów, zawsze, kiedy jeździłeś, choćby na drugi koniec świata. No i nie była sama... - Jonathan zmarszczył czoło, słuchając ojca.
 - Wiesz, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że ona też ma swoje zajęcia. - Jared otwartą dłonią ogarnął wszystko wokół, chcąc zobrazować ogrom zainteresowań swojej matki. - Gramy tylko dwa duże koncerty, jeden w Paryżu, a drugi w Rzymie, po drodze mamy tylko kilka krótkich wywiadów i spotkań, więc to będzie raczej wycieczka. Poza tym miałbyś możliwość poćwiczyć trochę znajomość francuskiego, bo rozmawiałem już z twoimi nauczycielami.
 - Serio? - Jonny wybałuszył oczy.
 - Serio, serio. - długowłosy w odpowiedzi jedynie się uśmiechnął. - Chciałbym, żebyś się szybko zdecydował, a ja już przekażę Emmie, żeby dorezerwowała dla ciebie bilety. Chętny?
 - Tata, znasz moje zdanie, nie musiałeś się mnie nawet o nie pytać!
 - Wspaniale. Wyjeżdżamy za kilka dni, więc wiesz, co masz robić, prawda? - podszedł do niego, mierzwiąc mu włosy na głowie jak małemu chłopcu. - Weź ze sobą rzeczy, które będą nadawały się na kilka oficjalnych wyjść, bo w Londynie w tym samym czasie będzie tydzień mody, na który prawdopodobnie zajrzymy, potrzebuję czegoś nowego na scenę.
 - Jasne. - nastolatek mrugnął do ojca, przeciągając na środek pokoju walizkę, do tej pory stojącą przy ścianie.
 - Zostawię cię, sam też muszę się zapakować, tym razem nie dam sobie grzebać w walizkach, ostatnio zastanawiałem się, jakim cudem znalazły się w niej takie koszule... - wzniósł oczy do nieba, myśląc.

---------------------------------------------
Jedziemy za granicę? Zdecydowanie tak, ale niczego nie będę wam teraz zdradzała, zobaczycie sami.

Inés i Jonathan to ostatnimi czasy moi ulubieńcy, więc zamierzam ich jeszcze bardziej dopieścić.
Proszę o komentarze, jakieś sugestie - coś się jeszcze może zmienić, bo mam już wstępną wizję, ale ostateczne zakończenie tego opowiadania zależy wyłącznie od Was.

5 komentarzy:

  1. Mam nadzieje, że o niczym nie zapomnę, ale pewnie tak będzie ;D
    Emma i Shann (zacznę od mojej ukochanej parki) - dobrze, że wreszcie się wydało. Liczę na ich większy udział w opowiadaniu ;)
    Jonny i Ines - Są wspaniali! Nie jestem zwolenniczką pisanie ff z udziałem drugiego pokolenia, ale no to jest mój wyjątek ;) Całe szczęście, że noga Ines wreszcie jest sprawna.

    Hm... Jonathan wyjeżdża z tatą i wujkiem, a zostawia biedną Ines? ;D

    Więcej państwa Shinoda ;D Więcej linkinów

    OdpowiedzUsuń
  2. Aasdlksfsjd, cudo!
    Taki długi rozdział, ojeju, to właśnie było to czego potrzebowałam :3 fajnie, że Shannon i Emma ujawnili, że są razem :D no i oczywiście powiem to, co zawsze: Ines i Jonny, o Boziu, jakie słodziaki *______* i ten naszyjnik, Jonathan to taki ideał do bólu ;-;
    To całe przyjęcie u Letów (jak się odmienia to nazwisko? XDD) takie kochane, świetna atmosfera, Jared fajnie się zachował w stosunku do Ines, podoba mi się.
    Zaciekawiłaś mnie tym wyjazdem w trasę, mam takie przeczucie, że prędzej czy później Jon jakoś weźmie ze sobą Ines, ale no cóż, to tylko moje domysły :D fragment cudny, w pewnych momentach czułam się, jakbym tam stała z nimi, chociażby na początku podczas tej próby, mistrzowskie opisy.
    weny, kochana, dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle jestem ostatnia ;_____; Wybacz, ostatnio wiele się dzieje i po prostu ciężko jest mi znależć wolną chwilkę. Ale już jestem i nadrabiam c: Co mi się najbardziej podobało? Końcówka. Wyjazd w trasę => dobrze trafiłaś, ostatnio mam na tym punkcie obsesję więc to mnie zaintrygowało najbardziej. Podejrzewam, że coś niezwykłego znowu się wydarzy hehe <3 Shannon i Emma są razem aww *.* na to czekałam <3 i scena z wisiorkiem... taka urocza <3 i ten opis... normalnie jak czasami czytam to mam ochotę się wzorować. To było takie piękne <3 Kolejna sprawa to to, że Ines wróciła do zdrowia po tym paskudnym wypadku. Dziękuję <3 Kocham Twoje opisy wplecione do opowiadania, podziwiam za styl. Jest bosko *.* Czekam na kolejny, a o nowym u mnie obiecuję poinformować :>

    OdpowiedzUsuń
  4. Duża, szczęśliwa rodzinka :D Fajnie, że Shann i Emma się ujawnili, to musiało być niezłe zaskoczenie. Jonathan i Ines są tak idealną parą, że aż się boję co może pójść nie tak. Coś się stanie podczas wyjazdu? Oby nie! Fajnie poczytać o takiej sielance, zamiast o problemach :)
    Pozdrawiam, VampireSoul
    (close-to-something-real)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaki wspaniały rozdział. No po prostu cudo.
    Świetnie piszesz. Masz talent do tego co robisz.
    Jonathan i Ines. <3 Pięknie opisałaś to wszystko co się między nimi działo.
    No nic. Czekam z niecierpliwością na następny i życzę dużo weny. <3

    OdpowiedzUsuń