czwartek, 6 lutego 2014

Elektra's Story - a little later... - It's not your fault, it just so had to be.

 - Tato, wróciłem! - nastolatek od wejścia krzyknął w przestrzeń, zatrzaskując za sobą drzwi. Wchodząc do przestronnego salonu, rzucił torbą, która ślizgając się, wylądowała pod stołem. Z fotela, stojącego tyłem, odchylił się, patrząc na Jonathana jego wuj. Shannon często wpadał do białego domu, w sumie, miał tu nawet swój pokój, jeden z kilku zestawów bębnów, dużą część sprzętu... - nic dziwnego, The Lab mógł być tylko jeden, a żadne inne miejsce prawdopodobnie nie byłoby w stanie go zastąpić.

 - Cześć, młody. - perkusista przybił piątkę z Jonathanem, a nastolatek usiadł obok na fotelu na biegunach. - Jak tam w szkole? Jared, przepraszam, tata wspominał mi o twoich mistrzostwach, gratulacje.
 - Dzięki. Właśnie, gdzie jest tata?
 - Musiał na moment wyjść, ale zaraz będzie z powrotem. Wracając do tematu; nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo go przypominasz... Kiedy byliśmy mali, zachowywał się tak samo.
 - Robię to, co powinienem, a że wychodzi mi to całkiem nieźle, to już inna kwestia. - spojrzał na stolik, obłożony kartkami i notatkami, wykonanymi głównie ojcowską ręką, przez chwilę myśląc nad tym, że gdyby nie to i może niewielka pomoc ze strony genów, nie oglądałoby się za nim pół szkoły, ale on miał już damę swojego serca.
 - No właśnie. - Shannon machnął ręką w kierunku bratanka, jeszcze bardziej utwierdzając się w swoim przekonaniu. - Pozwolisz, że spytam z ciekawości, podoba ci się jakaś dziewczyna?
 - Cóż... - nie zdążył nawet zacząć porządnie zdania, kiedy usłyszał otwierające się drzwi.

 - Już jestem! – od wejścia dało się usłyszeć charakterystyczny, lekki, melodyjny zaśpiew, przełamany trzaśnięciem drzwi, najwyraźniej kopniętych stopą. Sam zainteresowany wszedł natomiast do pokoju z trzymanym w rękach, wyładowanym po brzegi kartonem z Whole Foods w klasycznym, ciemnozielonym kolorze.
 - To może wrócimy do tej rozmowy później? – Jonathan, czerwieniąc się, próbował uniknąć bezpośredniej konfrontacji z ojcem.
 - Chłopie, przestań, nie jesteś pensjonarką, a prawie dorosłym facetem. Wal prosto z mostu. – Shann zmierzył bratanka groźnym spojrzeniem.
 - To może ja też posłucham, cóż takiego ma do ukrycia przede mną mój pierworodny syn? Cześć. – Jay postawił karton na niskim stoliczku do kawy, a chwilę później, cały czas mierząc syna wzrokiem, usiadł na kanapie ze splecionymi dłońmi.
 - Więc… - Jonathan zawiesił na moment głos, podnosząc wzrok z białej, marmurowej posadzki i zerkając na obu braci Leto z niepewnością.
 - Czekamy. Wyglądasz w tym momencie jak ja, kiedy rozmawiałem z Connie o moich pierwszych podbojach miłosnych, mam wrażenie, że chyba dobrze zgaduję? – Shannon mrugnął do Jona.
 - A, to o to chodzi. – Jared przyklasnął dłońmi, uśmiechając się najszerzej, jak było to możliwe. – Wystarczy.
 - Czego? – najstarszy i najmłodszy z całej trójki Leto najpierw spojrzeli na siebie zbaraniałym wzrokiem, po czym ich spojrzenie przesunęło się na niezwykle zadowolonego z czegoś Jaya, nawijającego na palec długie, zakończone jasnym ombre pasmo włosów.
 - Jonathan. – spokojnie wypowiedziane przez ojca imię chłopaka zdawało unosić się w powietrzu przez dłuższy moment. – Wiem, że ostatnio dzieje się tak wiele, że nie mogę spędzać z tobą tyle czasu, ile bym chciał, ale mam prawo sądzić, że ciebie i Inés Shinodę łączy coś więcej.

Oczy nastolatka wyglądały jak spodki, rozszerzając się z każdym kolejnym słowem Jareda do granic możliwości. Shannon natomiast próbował zupełnie bezskutecznie przestać się śmiać, zasłaniając usta dłonią.
 - Chcesz powiedzieć, że właśnie to cię tak gnębiło? Gratulacje! - krótkowłosy uderzył ręką w oparcie fotela, który dopiero po dłuższej chwili przestał się kołysać, pozostawiając jednak nastolatka w stanie głębokiego szoku. Tubalny śmiech Shanna poniósł się po pokoju, tłumienie go dłużej niczego by nie zmieniło.
 - Tato... skąd wiesz?
 - Nie zgadniesz.
 - Od babci? Nie... Obiecała mi przecież... - pokręcił głową.
 - Wystarczyło zerknąć ci w monitor, trochę cię poobserwować i porozmawiać z kilkoma osobami. A właściwie z jedną. - Jared z uśmiechem zdradził swoje źródło informacji.
 - Hej, chcesz powiedzieć, że jesteś z córką tego Shinody, co nam pół garderoby przewrócił do góry nogami na VMA? Niezłe ziółko z ciebie wyrosło... - Shann wtrącił się do rozmowy ojca z synem, chichotając. - Wtedy z nimi wygraliśmy, ciekawe dlaczego...
 - Bo my mamy Cubbinsa, a oni nie. - Jared mrugnął do brata.
 - Ach, ta wrodzona skromność... - starszy Leto mruknął pod nosem.
 - Nie wolno? - w odpowiedzi jedynie niewinnie wzruszył ramionami. - Jonathan, naprawdę, nie będę się wtrącał, bo wiem, że mogę ci ufać w stu procentach. Nieraz udowadniałeś, że jesteś dojrzały i odpowiedzialny, więc teraz wszystko jest wyłącznie w twoich rękach.

- Tato, kochany jesteś! - Jonathan poderwał się z miejsca, trzepocąc rękoma jak ptak, zrywający się do lotu i rzucił się ojcu na szyję.
- Kowboju, wstrzymaj się, bo mnie udusisz i ze śpiewania nici, nie sądzisz chyba, że Shann - skinął głową w stronę starszego brata - zajmie moje miejsce?
- Hej, braciszku, nie szalej! Nie. Nie zamierzam śpiewać czegokolwiek poza chórkami! Tomo brzmi i tak o niebo lepiej ode mnie! - perkusista perfekcyjnie zaprotestował, teatralnie krzywiąc się i wystawiając język w stronę Jareda.
- Jak dzieci... A jeszcze chwilę temu słyszałem, że jestem prawie dorosłym mężczyzną. - Jonathan uderzył się dłonią w czoło, wzbudzając tym mało kontrolowany chichot ojca.
 - To przyjdzie ci z wiekiem, sam zobaczysz, że zapragniesz czuć się jak o kilka lat młodszy. 
 - Mhm. - Shannon przytaknął, trzymając przy ustach niebieski kubek z rysunkiem Lil' Red Devil. Bez swojej koszmarnie mocnej w smaku mieszanki kaw, wywołującej u Jareda trzydniową bezsenność, nie przeżyłby nawet jednego dnia.
 - Skoro mamy już za sobą tą rozmowę,  możesz pomóc mi rozpakować ten karton?
 - Jasne.

Podniósł karton i skierował się w stronę kuchni; nie musiał patrzeć pod nogi, niosąc pudło, gdyż nie istniała możliwość, żeby o cokolwiek mógł się potknąć. To nie był dom, w którym na gości czekały niespodzianki czysto nieporządnej natury, a raczej jej artystycznej strony: mnóstwo rysunków, zdjęć, ręcznie malowanego graffiti, nagryzmolonych sentencji, mających inspirować do działania, przedmiotów, pozornie nie pasujących do siebie, ale tworzących spójną całość.
Zanosiło się na niezłe przyjęcie - spiżarka od kilku dni była wypełniona różnymi smakołykami, mnóstwo owoców i warzyw czekało już w osobnej, specjalnie do tego przystosowanej części lodówki, a w pudle stało kilka butelek czekoladowego mleka migdałowego, wegańskie ciasteczka i musy warzywne do jakże lubianych przez Jonathana podpłomyków, czasami zastępujących chleb. Syn od małego przyzwyczajany był do specyficznych nawyków żywieniowych ojca, więc teraz nawet nie zauważał konieczności jedzenia mięsa i nabiału. Zresztą, kiedy tylko Jared nie wyjeżdżał w trasę, naprawdę świetnie gotował, więc nigdy nie miał powodów do narzekań. Był jeszcze jeden atut takiego stylu życia: Jonathan w przyszłości mógł jedynie pomarzyć o jakichkolwiek problemach ze zdrowiem. Zresztą, zwolniony proces starzenia się też był ciekawą perspektywą...

Wracając korytarzem po torbę, usłyszał głośno dyskutujących ze sobą braci -  nie, nie było mowy o kłótni - ustalali ze sobą jedynie coś ważnego.
 - Chyba możemy pozwolić sobie na małe święto, prawda? Wydajemy płytę, jedziemy w trasę... Nic dodać, nic ująć, wszystko idzie jak z płatka.
 - Nie wystarczy VyRT?
 - Chyba żartujesz. To swoją drogą, ale trzeba jakoś wszystkim podziękować, na pewno Emmie, mamie i Vicky, że znosiły przez tyle czasu nasze humorki i wszystkie zachcianki, tym, którzy najbardziej przyczynili się do naszego kolejnego sukcesu. Tutaj, w któryś weekend, zrobimy grilla.
 - Będę gotował. - szeroko uśmiechnięty Shann dał się przekonać młodszemu bratu, wiedząc, że czeka ich dobra zabawa.

"Może zaprosić też Inés?" - w głowie Jonathana zakiełkował pomysł, ale nie był do końca pewny, czy ojciec go zaakceptuje. Cóż, może i chciał jej jakoś zaimponować, ale nie do końca o to chodziło. "Jeśli zapytam, chyba nic się nie stanie"
 - Tato?
 - Hmm? - Jared, odkładając na stół długopis, spojrzał na syna.
 - Mogę zaprosić tu Inés? - wypalił prosto z mostu.
 - W sumie... chętnie ją poznam. Pewnie wszystko słyszałeś, co planowaliśmy.
 - Zobaczymy, jakąż to pannę sobie znalazłeś! - Shann, obserwując bratanka, wzdychającego i załamującego ręce, sam szeroko się uśmiechnął, wyczuwając okazję do działania.
 - Wujek, dajże spokój, odczepisz się wreszcie, jak powiem ci, że jest naprawdę ładna i ma olej w głowie?
 - No, no, no... - wspomniany naburmuszył się na moment. - Tak mnie chcesz spławić, młody? Ale potem nawet nie proś mnie o rady.
Wszyscy wiedzieli, że perkusista ma za sobą wiele różnych związków, ale za każdym razem o powtarzającym się schemacie: krótkich i mniej, lub bardziej udanych; jednak jeśli chodziło o rady, dotyczące kobiet, naprawdę znał się na rzeczy. "Doktor Miłość" - zdarzało mu się czasem żartować w taki sposób na własny temat... Shannon zdawał sobie jednak jednocześnie sprawę z tego, że tym razem nikt nie znajdzie powodów, by wątpić w jego związek, o nie, ten z Emmą zaliczał się do zdecydowanie udanych i, jak miał nadzieję, długich...

*~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~*

Pierworodna córka zajmowała w jego sercu i myślach niezwykle dużo miejsca, Mike czuł, że łączy ją z nim szczególna więź; od maleńkości poświęcał Inés wiele czasu, bawiąc się z nią, chodząc na spacery, usypiając, a nawet wykonując tak prozaiczne czynności, jak chociażby kąpiel czy zmiana pieluszki. Zadowolenie, jakie przy tym odczuwał, nie było porównywalne z niczym innym - najlepszą nagrodą był dla niego uśmiech dziecka i pierwsze słowo: "tata", które córka wypowiedziała podczas ulubionej zabawy w lotnika...
Zdawał sobie sprawę z tego, że jego pomysł spodoba się El, w ten sposób wspólnie sprawią, że nastolatka (oczywiście w granicach zdrowego rozsądku) będzie mogła samodzielnie poruszać się po mieście, nie taranując nikogo płótnami i torbami z pracami do szkoły.
- Kochanie, jakie jest twoje największe marzenie?
- Nie zaskoczę cię, ale już się spełniło...
- Naprawdę?
- Mam wspaniałego męża i córkę, których nie zamieniłabym na nic innego.


Słysząc wypowiadane przez Elektrę słowa, uśmiechnął się. Mimowolnie w duchu przyznał, że po jego stronie było podobnie, nie mógł zaprzeczyć, że te dwie, tak ważne w jego życiu kobiety dawały mu tyle satysfakcji... Teraz młodsza z nich, już po kilku tygodniach od pamiętnej rozmowy państwa Shinodów, siedziała za kierownicą, ostrożnie stawiając stopy na pedałach i kładąc dłoń na dźwigni zmiany skrzyni biegów.
 - Hej, czego się tak właściwie boisz? Jesteś świeżo po kursie, umiesz przecież już prowadzić, to jeszcze nie jest egzamin praktyczny. - Mike zmierzwił włosy córki, lekko je tarmosząc.
 - Tak... chyba tak. - z dużą dozą powątpiewania nastolatka odparła, obracając kluczyk w stacyjce.
 - Jedziemy. Na razie spokojnie, nie przyspieszaj za mocno, pojeździmy dookoła osiedla.
Inés bardzo ostrożnie wyjechała na ulicę, rozglądając się na lewo i prawo. Było spokojnie, więc włączyła kierunkowskaz, lekko przycisnęła pedał gazu i wyjechała, nieco pewniej trzymając w rękach kierownicę.
 - Świetnie. Jedziemy w stronę parku. - cichy głos Mike'a pokierował dziewczyną. Wyraźnie widać było, że nie chce jej dekoncentrować, każdy, nawet najmniejszy drobiazg mógł wytrącić ją ze stanu głębokiego skupienia i uwagi na drodze. Obawiał się tylko jednej rzeczy, ale w tej chwili wolał zachować ją raczej dla siebie.
 - Tatuś, dobrze mi idzie? - ciemnowłosa wyhamowała na dość ruchliwym skrzyżowaniu, zatrzymując się na czerwonym świetle.
 - Inés, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteśmy już tutaj? Proszę, zjedź na najbliższy parking, może tam, koło Starbucks. - wskazał dłonią na klasyczny budynek, w którym poza kilkoma sklepami miała swoją siedzibę sieciowa kawiarnia, rozglądając się dookoła. Jak dobrze, że nie ma paparazzich.
Dziewczyna posłuchała polecenia, przejeżdżając bezpiecznie przez sam środek pasa ruchu, po krótkiej chwili zmieniając go i zakręcając.
 - Wykorzystałaś moją nieuwagę. - spoglądając na nią, zmarszczył czoło. - Wiesz, że jeśli złapałaby nas policja, prawdopodobnie twoja nauka zdałaby się na nic? I moje prawo jazdy... Nie jestem instruktorem!
 - To nie tak, Peter... - zaczęła wyjaśniać, gestykulując.
 - Peter? Jaki Peter? Czy ty przypadkiem nie jesteś od kilku miesięcy z Jonathanem? - wytrzeszczone oczy Mike'a były wystarczającym powodem, dla którego Inés szybko wróciła do mówienia.
 - Tato! Dasz mi powiedzieć? - córka zmierzyła ojca gromiącym spojrzeniem.
 - Przepraszam. Mów dalej. - Mike natychmiast zamilkł, spuszczając wzrok w dół.
 - Peter to mój instruktor, jesteśmy ze sobą po imieniu. To zmniejsza dystans i mocno ułatwia naukę. Przynajmniej tak jest w moim wypadku.
 - To wiele zmienia... - mruknął.
 - Więc, kontynuując: powtarza mi, żebym jeździła po normalnych, zatłoczonych ulicach, żeby przyzwyczajać się jak najszybciej do normalnych warunków na drodze. Powtórzę: nie w strefie ograniczonej prędkości. - ostatnie słowa fuknęła jak niezadowolony kot, mając na myśli okolice ich domu.
 - Tam nie ma możliwości, żeby ktoś zauważył twoje treningi. Przesiądź się na fotel pasażera, natychmiast wracamy do domu.

Dwa tygodnie później...

Trzeba przyznać, że kiedy Inés wróciła do domu, cała rozanielona, wymachując trzymanym w dłoni świeżo otrzymanym dokumentem, El i Mike bardzo cieszyli się z kolejnego sukcesu ich pieworodnej.
 - Udało się! Za pierwszym razem!
 - A nie mówiłam? - Elektra mocno przytuliła do siebie córkę, długo trzymając ją w ramionach. - Słonko, gratulacje. - uśmiechnęła się do niej, patrząc jej prosto w oczy. - Pokaż lepiej zdjęcie. No, no... - pokiwała głową, oglądając niezwykle naturalną fotografię szeroko uśmiechającej się do obiektywu nastolatki. - Przyznaje się uprawnienia do kierowania pojazdami mechanicznymi Inés Marie Shinoda. Jak to pięknie brzmi...
 - Gratuluję i... mamy dla ciebie niewielką niespodziankę. - Mike po krótkiej chwili nieobecności wrócił do domu, po czym podał córce czarno - błękitny, jajowaty przedmiot.- Sama zobacz, do czego to służy, prezent czeka na ciebie na zewnątrz.
Dziewczyna wyszła na podjazd,szeroko otwierając oczy ze zdziwienia. Na drodze, wysypanej drobnymi kamyczkami, stał nowiutki, lśniący, błękitny Mini Cooper z białym dachem. Całe auto wykończone było srebrnymi detalami.

Minęło zaledwie kilka tygodni, od kiedy jeździła do szkoły swoim nowym samochodem. Cały czas bardzo uważała, kilka razy zdarzyło się też, że na przednim fotelu pasażera siedział Jonathan, z którym czasem wracała... To było dziwne uczucie: wreszcie mieć auto, wygodne, klimatyzowane, a co najważniejsze, wydawało się, że bezpieczne.
Zjeżdżała już z ronda, oczywiście z włączonym kierunkowskazem, jadąc odpowiednim pasem, jednak... nie wszystko potoczyło się tak, jak powinno. Ktoś zapominając najwyraźniej o zjeździe, usiłował wjechać bezskutecznie przed Inés, uderzając przy tym w drzwi jej auta i mocno je wgniatając, niszcząc przy tym zderzak oraz spory fragment maski własnego auta.
Spanikowana dziewczyna wyhamowała, narażając się na jeszcze większe szkody, gdyż nie wiedziała, jak powinna zareagować w takiej sytuacji. Nagle poczuła przeszywający ból w lewej nodze, a gdy dotknęła spodni dłonią, na palcach miała krew. Ułamek sekundy później przestrzeń wypełniły poduszki powietrzne, a nastolatka zemdlała, zupełnie tracąc kontrolę.
W ostatniej chwili, nim straciła świadomość, zobaczyła, że ktoś z drugiego, uszkodzonego auta wysiada na drżących nogach i przykłada zakrwawioną ręką do ucha telefon...

- Tak, słucham?
- Czy rozmawiam z panią Shinoda?
- pielęgniarce ze szpitalnego oddziału ratunkowego udało się po oczekiwaniu dodzwonić do Elektry.
- Przy telefonie, kto mówi?
- Dzień dobry, dzwonię z Cedar Sinai.

Cedar Sinai? Przecież wszystko było ustalone na ten rok...
- Państwa córka miała wypadek w centrum miasta, została przewieziona na oddział chirurgii i ortopedii urazowej. Proszę przyjechać.
- Inés!
- El wykrzyknęła do słuchawki. - Co się dzieje, proszę mi powiedzieć!
- Niestety, nie mam w tym momencie takich informacji. O przebiegu leczenia poinformuje państwa lekarz prowadzący.
- Niedługo będziemy.
- momentalnie rozłączyła się i pobiegła we łzach do studia, w którym Mike wypełniał akurat jakieś dokumenty.
- Inés miała wypadek, jest w Cedar Sinai. - zapłakana matka wtuliła się w męża, który natychmiast wstał, słysząc, co się stało.
- Jedziemy, chodź. - pociągnął ją ku gankowi, a gdy tylko minęła próg, zamknął drzwi na klucz i kilkoma długimi krokami doszedł do stojącego Mercedesa. Był naprawdę zestresowany: bał się o córkę równie mocno co El, jeśli nawet nie bardziej.
Starał się zdusić w sobie panikę, trzymając kierownicę drżącymi rękoma, jednak jego serce łomotało z całej siły, gdy zatrzymał się pod kliniką po kilkunastu minutach. Elektra siedziała bez słowa, trzymając twarz w dłoniach. Zła wiadomość spowodowała, że zamilkła, zastanawiając się nad tym, jakim cudem mogło do tego dojść. Przecież... jechała już z Inés, doskonale wiedziała o tym, że jej córka naprawdę bezpiecznie i pewnie czuje się za kierownicą...
 - Kochanie... - Mike położył dłoń na ramieniu Elektry. - Czujesz się na siłach, żeby zobaczyć naszą córkę?
 - Bardzo się o nią boję...
 - Chodź, porozmawiamy z lekarzem. - rozpiął jej pas bezpieczeństwa, po czym wysiedli z auta.
Kiedy weszli do holu, natychmiast podeszli do recepcji. Elektra nadal wtulona była w ramię męża, a po jej policzkach płynęły łzy, zostawiając po sobie długie, słonawe ślady. - Trafiła tu nasza córka, Inés Shinoda. - starał się mówić spokojnie, jednak głos drżał mu coraz mocniej z każdym kolejnym słowem.
 - Tak, kilka godzin temu, w tej chwili znajduje się na oddziale chirurgii. 
 - Czy może pani poprosić o przyjście lekarza prowadzącego?
 - Proszę zaczekać. - pielęgniarka przyłożyła do ucha słuchawkę telefonu, wybierając kilkoma przyciskami wewnętrzny numer. - Panie doktorze, przyjechali rodzice Inés Shinody. Tak, dobrze, już przekazuję.
 - Lekarz za chwilkę przyjdzie do państwa. - zwróciła się moment później do pary, nadal stojącej przy blacie. - Tak, słucham? - natychmiast zajęła się czekającą za nimi kobietą w wyraźnej ciąży.

 - Państwo Shinoda? - przed ciemnowłosymi stanął wysoki, z widocznymi już we włosach siwymi pasemkami lekarz w okularach, ubrany w granatowy sweter i śnieżnobiały kitel z wyhaftowanym nazwiskiem. Na szyi miał charakterystyczny dla Hawajów naszyjnik, wykonany z drewnianych i kamiennych kulek. - Dzień dobry, nazywam się David Kulber i jestem lekarzem państwa córki. Może przejdziemy do mojego gabinetu? - uścisnął dłoń Mike'a i Elektry, po czym pytająco spojrzał na rozbitych emocjonalnie rodziców, kierując ich w stronę gabinetu. Z wyjścia z holu widać było częściowo otwarte, przeszklone drzwi na oddział przyjęć, a plan kliniki, powieszony tuż obok otwartej windy, informował, że chirurgia oraz gabinety lekarskie znajdują się na drugim piętrze.
 - Proszę, niech państwo usiądą. - wskazał dwa fotele naprzeciw biurka. - Jeśli państwo pozwolą, będę mówił o Inés po imieniu.
 - Oczywiście. - Elektra cicho odparła, nawet nie protestując.
 - Dobrze. Od początku z relacji strażaków, jak i sprawcy wypadku, który nie poniósł tak dużych obrażeń wiadomo, że państwa córka nie jest odpowiedzialna za to zdarzenie. Zaraz po przewiezieniu do kliniki, wykonaliśmy jej wszystkie niezbędne badania krwi, badanie radiologiczne oraz podaliśmy surowicę przeciwtężcową. W związku z tym, że odłamki kostne naruszały tętnicę oraz tkankę podskórną, chcąc uniknąć infekcji, natychmiast wdrożyliśmy z zespołem leczenie operacyjne. 
 - Inés miała operację? - Elektra spojrzała na lekarza szeroko otwartymi oczyma.
 - Tak, jej stan bezpośrednio zagrażał życiu, więc wykonaliśmy zabieg rekonstrukcji kości oraz usunęliśmy postrzępione fragmenty mięśnia. - widząc spojrzenie Mike'a, przepełnione strachem, kontynuował wyjaśnienia. - Odpowiedni okres rekonwalescencji na pewno przywróci Inés pełną sprawność, jest bardzo silna, ale w związku z rozległymi obrażeniami wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej, którą utrzymamy aż do momentu, gdy organizm przyjmie podawane leki. W tej chwili jest już na sali, mogą ją państwo zobaczyć, ale pojedynczo i zaledwie przez kilka minut, gdyż potrzebuje odpoczynku i spokoju.
 - Panie doktorze, jakie są rokowania, jak długo to potrwa?
 - Na razie musimy zaczekać, myślę, że w ciągu najbliższych 48, maksymalnie 72 godzin postaramy się ją wybudzić. Zapomniałbym: proszę, strażacy po wyciągnięciu nieprzytomnej Inés znaleźli leżący przy niej telefon. Od kilkudziesięciu minut ktoś szaleńczo usiłuje dodzwonić się do niej, wobec czego byłem zmuszony wyciszyć urządzenie. - podał Elektrze komórkę Inés.

Ciemnowłosa była blada jak ściana, widząc za szklaną ścianą wprowadzoną po zabiegu w śpiączkę Inés, przypiętą do kilku monitorów, kroplówki z antybiotykami, powoli spływającymi do jej żył, a co gorsza, z zagipsowaną nogą, która bezwładnie leżała na łóżku. Dziewczyna miała jeszcze kilka opatrunków na twarzy i dokładnie zabandażowaną rękę, którą delikatnie głaskał siedzący przy łóżku Mike. Kiedy jednak zobaczyła wychodzącego z gabinetu zabiegowego wysokiego mężczyznę, o którym już wiedziała od lekarza, że był sprawcą wypadku, natychmiast podeszła szybkim krokiem i gdy tylko się odwrócił w jej stronę, słysząc stukot butów na niewysokim obcasie, natychmiast osaczyła go przy ścianie, wpadając we wściekłość.
 - Czy pan oszalał?!? Traktować drogę jak własne królestwo! - choć była niższa od niego, stanęła w taki sposób, że w żaden sposób nie mógł uciec. - A nasze dziecko teraz leży i nie wiadomo, czy wróci jej pełna sprawność przez zachowanie, jakie zaprezentował pan w mieście! - z każdą kolejną sekundą jej głos coraz bardziej podnosił się do krzyku, powodując, że zwróciła na siebie uwagę lekarza, który wyszedł z gabinetu, słysząc odgłosy kłótni. - Jest pan zupełnie pozbawiony zdrowego rozsądku, tak jeździć! Widział pan przecież, że miała pierwszeństwo, jechała mniejszym autem, człowieku, mogłeś zrobić jeszcze jedno kółko i wtedy zjechać, a nie jak popadnie, prosto w Inés!
 - Nie wiedziałem, że nie zdążę!
 - Niech pan nie kłamie! - jej dłoń podniosła się w stronę twarzy mężczyzny w wiadomym celu, jednak nagle poczuła na ramionach czyjeś ręce, ciągnące ją w tył.
 - Proszę usiąść, spokojnie pooddychać i uspokoić myśli. - lekarz, stojący nad kobietą, pomógł Elektrze usiąść na krześle. - Siła nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Kiedy nieco rozjaśniło jej się w głowie, zobaczyła stojącego przy zamkniętych drzwiach do sali Inés wpatrzonego w nią z niedowierzaniem i nutą strachu Mike'a. Mężczyzna nigdy nie widział takiego ataku furii ze strony El, to było coś zupełnie nieoczekiwanego z jej strony. Sprawca wydawał się równie wstrząśnięty, co Shinoda, że tak drobna kobieta ma w sobie tyle siły, żeby wykrzyczeć mu prosto w twarz wszelkie żale oraz całą wściekłość. Rzeczywiście, poczuwał się do odpowiedzialności, szczególnie po tym, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że w przeciwieństwie do niego dziewczyna poniosła znacznie większe obrażenia... To musiało być straszne dla jej rodziców, patrzeć na uśpione przez lekarzy dziecko, by nie czuło bólu, patrzeć na bezwładne, zawinięte w plastry, bandaże i zagipsowane ciało córki, patrzeć na zamknięte w leczniczym śnie powieki ciemnowłosej, tak bardzo podobnej do obojga... Sam nie miał ani żony, ani dzieci, więc nie wiedział, co tak naprawdę czuje w tym momencie para...  Podszedł do Elektry, siadając obok niej.
 - Przepraszam... - cicho wypowiedział. - Jest mi bardzo przykro z powodu tego, co się stało.
 - "Przepraszam" i skrucha nie przywrócą zdrowia naszej córce. - Elektra mruknęła.
 - Chciałbym jakoś pomóc... Jeśli oczywiście mogę. - dodał.
 - Nie wyraziłam się jasno? - kobieta skrzywiła się, patrząc na mężczyznę.
 - Moja polisa pokrywa koszty leczenia i rehabilitacji osób poszkodowanych w wypadkach, w których byłem sprawcą. Wystarczy, że zgłoszę cały przebieg zdarzenia, a pani, przepraszam, państwa córka otrzyma najlepszą możliwą opiekę. - potarł zabandażowane ramię. - Swędzą mnie trochę te szwy...
 - Najpierw niech Inés się obudzi. - fuknęła nieco nieelegancko. Była zdesperowana, jednak po chwili spojrzała nieco mniej świdrującym wzrokiem na mężczyznę. - Teraz to ja przepraszam... Jestem nieuprzejma.
 - Rozumiem w pełni pani rozżalenie, gdybym miał dziecko, postąpiłbym chyba tak samo. Proszę, będę czekał na telefon. - podał jej wizytówkę z kilkoma drobnymi linijkami tekstu, po czym wstał i skierował się w stronę wyjścia z oddziału.

 - El, skarbie. - Mike usiadł koło żony, kładąc jej dłoń na ramieniu, na co ta spięła się, wypuszczając z dłoni kartonik, który powoli opadł na ziemię, huśtając się jak jesienny liść. - Co się dzieje? Inés, tak?
 - Martwię się! Po prostu: martwię się o nią! - zacisnęła dłoń w pięść, tak, że ta aż zbielała.
 - Wiesz... szczerze mówiąc, myślałem przez ułamek sekundy, że naprawdę dasz popalić temu facetowi. Jestem z ciebie dumny, że tak bronisz maleńkiej, niewiele brakowało, żebyś zostawiła na jego twarzy krwawe ślady, szczególnie przy twojej długości paznokci. - uśmiechnął się, gładząc jej dłoń. Doskonale wiedział, że to, buty na obcasie lub parasol mogły zostawić poważne ślady na ciele, psychice, a co gorsza, męskiej dumie. Aż za dobrze pamiętał scenę, gdy kilka dziewczyn w czasie ostatniego koncertu, goniąc go, gdy wracał fosą na scenę, wyskoczyło przez barierkę, korzystając z nieuwagi jednego z wielu ochroniarzy i drapiąc, zostawiło nieprzyjemnie bolące ślady na jego rękach... Jak dobrze, że po wszystkim jego kochana El była przy nim, pomogła mu opatrzyć dość głębokie skaleczenia, wycałowała go, przytuliła i ogólnie zadbała o niego, jak przystało zarówno na managera, jak i wspaniałą żonę. Owszem, zdarzało mu się widzieć zazdrosne spojrzenia ze strony przyjaciół, jednak... przecież to był ich wspólny wybór, a że wszystko potoczyło się tak wspaniale przez te siedemnaście lat?

Kiedy El wreszcie znalazła chwilę, siedząc obok Mike'a, by spojrzeć na wyświetlacz telefonu córki, zobaczyła mnóstwo nieodebranych połączeń, podpisanych tylko jednym słowem - Jonathan. Nie dziwiło jej to, zważając na fakt, że rozmawiali ze sobą każdego dnia, w szkole, a nawet po niej. Próba przerwania jakiejkolwiek z długich dyskusji kończyła się z obu stron fiaskiem, ale cóż innego poradzić? Szlaban na komórkę? Nie, zaraz znalazłaby inne rozwiązanie...
 - Julio, słońce ty moje, wreszcie postanowiłaś oddzwonić!
 - Niestety, twoja Julia nie jest w stanie wypowiedzieć w tej chwili czegokolwiek. Witaj, Jonathan, z tej strony mama Inés. - jej mąż, słysząc zdanie, wypowiedziane przez żonę, lekko się uśmiechnął.
 - Przepraszam... - chłopak syknął, zaciskając zęby i siadając na wygodnym sako, leżącym w pokoju. - Dzień dobry. Co to znaczy, bo chyba nie rozumiem?
 - Miała wypadek, w tej chwili jest w śpiączce po operacji w Cedar Sinai.
 - Co? Jakim cudem? - głos Jonathana szybko się urwał. - Mógłbym ją zobaczyć? - dodał nieco ciszej.
 - Na razie jeszcze nie, ale myślę, że już za dzień, może dwa mógłbyś przyjechać. Teraz potrzebuje spokoju i odpoczynku.
 - Jutro? Dobrze. Do zobaczenia.
 - Do zobaczenia, miłego dnia.

 - Zobaczysz, skarbie, wszystko będzie w porządku. Naprawdę. - Mike popatrzył na żonę pocieszająco, przytulając ją do siebie.
 - Obyś miał rację. - szepnęła.

-------------------------------------------
Ile osób dostało zawału? Mam nadzieję, że niewiele, jakoś nie uśmiecha mi się mieć na sercu niewinne duszyczki...
Dobrze, żartowałam. Mam nadzieję, że nie było zbyt brutalnie, tym bardziej, że zmieniłam koncepcję podczas pisania. Shinodównie nic nie będzie, jeszcze będzie skakała, zobaczycie sami :)

4 komentarze:

  1. Łojeju, ale się porobilo :o
    nie spodziewałam się niczego takiego, no, nieźle mnie zaskoczylas, plus dla ciebie :D
    świetnie to opisalas, wszystko takie realistyczne, ta rozmowa z lekarzem, te profesjonalne słowa, no wiesz... Czułam się, jakbym to ja z nim rozmawiała xD
    Cudnie, wszystko jest w jak najlepszym porządku, nie pozostaje mi nic innego niż czekanie na rozdzial kolejny, bo nie mogę się doczekać jak to dalej poprowadzisz!
    Weny :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Od czego by tu zacząć...Może najpierw mało oryginalnie rozpocznę od przeprosin. Czytałam rozdział, już w dniu w którym go dodałaś ale (za co bardzo przepraszam) nie dodałam komentarza. Bardzo często czytam rozdziały w szkole (na angielskim albo na wfie bo nie ćwiczę, jestem leniem :x) a mój głupi, głupi telefon robi jakieś hece jeśli chodzi o dodanie komentarza ;______; No ale teraz wreszcie mogę to nadrobić :) Dziękuję za wizytę u mnie i oczywiście, cudowny, długi komentarz, który sprawił, żę dosłownie skakałam z radości. Poprawiłam czcionkę na większą i możesz sprawdzić jeśli wpadniesz do mnie na 15 :3 Miałam pisać o twoim nowym rozdziale a rozpisałam się o pierdołach ehh.. No nic :D Na początku strasznie się wystraszyłam, do tego stopnia, że mało brakowało a bym się rozpłakała... Pomyślałam sobie ,,to straszne. Nie nie będę dalej czytać. To straszne!" ale zwykła ciekawość wygrała i co? Okazało się, że nic strasznego się nie stanie. Mam ochotę Cię udusić, że mnie wystraszyłaś :P Rozmowa z lekarzem i te profesjonalne słowa. Zatkało mnie. Ciągle się zastanawiam czy przypadkiem nie studiujesz medycyny czy coś :) Bardzo podoba mi się Twój styl pisania i ogólnie czytając bloga mam wrażenie, że czytam książkę o.o Teraz pozostaje czekać na kolejny :3 TYlko proszę, Cię nigdy więcej mnie tak nie strasz, ok? :3 Pozdrawiam, życzę weny i zapraszam do siebie :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostalaś nominowana do LA. Po wiecej szczwgolow zapraszam do mnie pod rozdzial 15 :33

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy jeśli na tygodniu dodasz nowy rozdział to mogłabyś mi napisać w komentarzu, że już jest? Byłabym bardzo wdzięczna :3 dobranoc ;*

    OdpowiedzUsuń