środa, 25 grudnia 2013

Elektra's Story... a little later... - Christmas is coming to the town

Z piętra, a tak właściwie strychu domu, dobiegały odgłosy przestawianych pudeł, szurania skrzyń po drewnianej podłodze, dopełnione pogłębiającym się kaszlem. Elektra z Inés stały na pierwszym stopniu schodów, czekając, aż Mike odnajdzie kartony z dekoracjami świątecznymi, co nie było łatwym zadaniem w świetle wyłącznie jednej, niewielkiej żarówki, huśtającej się na kablu, zwisającym z sufitu. Czas uciekał, a do przyjazdu Melanie, Lucasa i kuzynki Leah pozostało go naprawdę niewiele, późnym wieczorem mieli wylądować na lotnisku w LA.
 - Skarbie, może jednak zejdziesz na dół?
 - Jeszcze chwilkę. - mężczyzna zaniósł się kaszlem, przesuwając karton bliżej drzwi, po czym nabierając w płuca nieco świeższego powietrza i wracając do poszukiwań najważniejszego pakunku.
 - Tato, zaraz nie wytrzymam, ta astma cię morduje! - Inés nie mogła dłużej słuchać odgłosów męczarni, jakie znosił jej ojciec, więc pomagając znoszącej na piętro kartony Elektrze, wspólnie z Mike'em wynieśli ostatni, najcięższy wór z tkaniny, chwytając go za doszyte uchwyty.
 - Nareszcie. - Mike wykaszlał jedno słowo, haustami łapczywie połykając powietrze i opierając się plecami o ścianę.
 - Kochanie, proszę. - ciemnowłosa, która dosłownie moment wcześniej zniknęła w sypialni, teraz podała mężowi niewielki, mieszczący się w dłoni ciemnozielony dysk z lekiem wziewnym. Mężczyzna zaciągnął się substancją, po czym odetchnął z ulgą, przeciągając się.
 - Dziękuję ci. - pocałował żonę w policzek. - Jak ja nie znoszę tego cholerstwa. - syknął, patrząc na otwarte w dalszym ciągu drzwi na strych, po czym kilkoma krokami dopadł ich i zatrzasnął je z hukiem. - Nigdy się nie pozbędę tej astmy... - cicho dodał, patrząc z góry na żonę i córkę.

                                           ~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~

Constance z Emmą i Vicky zaraz po powrocie z zakupów zamknęły się w kuchni, nie dopuszczając do niej nikogo, przygotowując idealne dania świąteczne. Przy takiej ilości gustów wydawało się to zadaniem praktycznie niemożliwym do spełnienia: z jednej strony byli Shann i Tomo, kontraktowi mięsożercy, którzy bez dobrze wypieczonego indyka nie wyobrażali sobie Świąt, a z drugiej Jared i Jonathan, czyli ci, którzy unikali go jak ognia piekielnego. Misja niemożliwa kończyła się jednak co roku sukcesem, gdyż ostatecznie każdy znajdował na stole to, co lubił najbardziej.

Niepisana tradycja mówiła, że mężczyzn przed samymi Świętami, nawet do najmniejszej pomocy, obowiązywał zakaz wstępu do kuchni, choćby i świetnie gotowali, jak działo się w wypadku Mofosia, ale nawet on musiał się z tym pogodzić. Owszem, na samym początku protestował, ale ostatecznie siła perswazji Vicky pomogła.

 - Bo będziesz spał sam, zobaczysz! Na kanapie. - niestety, musiała posunąć się do gróźb, ale nie miała innego wyjścia.
 - Żartujesz?
 - Nie. Jeszcze jedno: przez miesiąc. - dorzuciła groźnym tonem.
 - Ale... Przecież wiesz, że ja nie znoszę spać sam! - kobieta doskonale pamiętała, jak obruszył się wtedy jej mąż, co gorsza, o mały włos przestałby się do niej odzywać, jednak wrodzone gadulstwo było silniejsze od samego Tomo.

 - Jaki mamy plan w tym roku? Globalnie, czy może jednak lokalnie? - Constance wzięła w ręce podkładkę i długopis, czekając na opinie pozostałych dwóch pań.
 - Shann prosił mnie o tiramisu na deser... Ale to przecież w dużej mierze kawa, więc czemu się dziwię. - Emma odezwała się jako pierwsza, na co Connie zaczęła notować życzenia.
 - Mofoś od miesiąca krzyczy za francuską zapiekaną zupą cebulową, koniecznie z grzaneczkami, a mi marzą się ciasteczka cynamonowe... - Vicky wyraziła pragnienia własne i męża, patrząc na stojące na stole siatki z zakupami.
 - Chciałam upiec bûche de Noël, ale obawiam się, że Jared i Jonathan nie będą mogli go spróbować, a jest naprawdę przepyszne... W Paryżu dostałam od przyjaciółki wspaniały przepis.
Co to za dźwięk?

Z korytarza dobiegło przedziwne kichanie, brzmiące tak, jakby ktoś miał równocześnie czkawkę.
 - Zaraz wrócę. - Connie odłożyła na blat podkładkę i wyszła z kuchni, natykając się na zakatarzonego Shannona z łzawiącymi oczami, ubranego w cienki, szary sweter i kolorowy, pasiasty szal, zawinięty niedbale wokół szyi.
 - Nie mam pojęcia, kto jest odpowiedzialny za przytarganie tego igliwia, mamo, ale ukręcę tej osobie kark natychmiast, jak tylko się dowiem, kto to zrobił!
 - Gdzie masz kapcie? - Constance wskazała na stopy syna, na których miał jedynie cienkie skarpety. - Bez butów nie wyjdziesz, możesz sobie tylko pomarzyć. 
 - Gdzie są te gałązki? - po chwili z salonu dobiegł głośny krzyk. - Człowiek nie może wyjść na minutę, a wszystko znika z zasięgu wzroku! - Jonathan z założonymi rękoma wyszedł z pokoju na korytarz, rozglądając się. - Wujek, czemu je zabrałeś?
 - Nie mówiłem wcześniej? Jestem. Uczulony. Na. Sosnę. - Shannon odezwał się, jadowicie wypowiadając każde słowo.
 - To czemu mamy w domu żywą choinkę? - chłopak zaakcentował zdanie na słowie "żywą".
 - Świerka, nie sosnę! 
 - Nie mogę nawet dokończyć tego, co zacząłem! 
 - Przestańcie się kłócić jak przedszkolaki, Shannon, Jonathan, wystarczy. - Constance nie chciała dłużej patrzeć na stojących naprzeciw siebie i mierzących się wzrokiem najmłodszego i nieco starszego Leto, więc rozdzieliła ich od siebie. Skoro wychowała dwóch synów, a po części też wnuka, miała duże doświadczenie w radzeniu sobie z kłótniami pomiędzy tak różnymi charakterami...
 - Babciu, ale ja robiłem stroiki... - Jonny posmutniał. - A teraz te gałązki wylądują w kominku.
 - To dekoracje, prawda? Ja mogę pocierpieć, trzymaj. - oddał mu całe naręcze iglaka, wykrzywiając usta w parodii uśmiechu, nie trwającej jednak długo, gdyż po raz kolejny kichnął, zatykając dłonią nos i przez chwilę kaszląc. - Proszę cię, pamiętaj następnym razem, że ja mam uczulenie na sosnę. - kolejne kichnięcie utwierdziło tylko nastolatka w przekonaniu, że powinien natychmiast oddalić się od wuja - alergika.
 - Jasne. - natychmiast odwrócił się na pięcie, wracając do salonu, w którym urządził sobie niewielki kącik artystyczny.

 - Shannon? - Constance popatrzyła na zakatarzonego syna, zastanawiając się przez chwilę nad tym, ile emocji budziły co roku rodzinne Święta, poczynając od wyboru drzewka, które i tak nie było ich typową tradycją, ale miło było wciągnąć do płuc powietrze, przesycone zapachami żywicy i świeżych igieł. Oprócz tego dużo śmiechu budziło robienie co roku dekoracji z pomarańczy i goździków, które również roztaczały intensywną, bardzo słodką woń. - Usiądź na chwilę, zaczekaj, nie pędź tak. Mam coś, co może ci pomóc.
 - Mamo, żadnych kropel do nosa, nie jestem już dzieckiem.
 - Jesteś moim dużym chłopcem, zawsze będziesz. - przytuliła go do siebie, zanim wróciła do kuchni.

Blondynka wróciła po dłuższej chwili, trzymając w rękach kubek z parującą zawartością, którą Shannon natychmiast przytknął do ust.
 - Tego się nie pije. - zwróciła mu uwagę, na co natychmiast odsunął naczynie, przyglądając się jego zawartości. - To inhalacja, jeśli nie chcesz dłużej brzmieć jak gargulec z Notre Dame... - Shannon popatrzył na matkę z wyrzutem, jednak wiedział, że ma rację. Przez tą przebrzydłą roślinę prawie nie mógł oddychać... - Wdychaj, dopóki nie będzie zimne. Masz przecież rozdawać prezenty, prawda?

 ~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~

 - Za moment będę z powrotem. - Lucas podniósł się zza stołu, z góry zerkając na swoją rodzinę, kończącą już deser. Cieszył się, że jego córka tak miło spędza czas ze swoją kuzynką, on ma okazję pobyć z mężem siostry żony, a Melanie świetnie czuje się w obecności bliskich. Wiedział doskonale, że brakowało jej rzeczywistego kontaktu z siostrą, sam zresztą tęsknił też za jej siostrzenicą... Inés, choć młodsza od jego córki, była równie bliska ukończenia szkoły i nieraz już zastanawiał się nad tym, by Leah uczyła się wspólnie z nią w Stanach. Myślał nad tym, by zaproponować Mel zupełną przeprowadzkę, jednak jego żona zadomowiła się na dobre w Tokio i teraz mogłoby to być bardzo trudne; zupełnie zmienić środowisko, zacząć wszystko zupełnie od nowa...

Elektra przeszła samą siebie, płonący angielski pudding podbił serca wszystkich, a słodkie ciastka kremowe, przewiezione praktycznie cudem przez Melanie w walizce, dały mężczyźnie choć namiastkę tego, jak spędzałby świąteczne dni ze swoimi rodzicami. Pamiętał, że ma niewiele czasu, więc czym prędzej zaraz po wejściu do pokoju zaczął przebierać się w kostium, choć wbrew wcześniejszym obiekcjom dał się przekonać ostatecznie Melanie po tym, gdy usłyszał, że to ona planowała w tym roku zostać panią Mikołajową. To nie leżało w naturze Świąt, nie mógłby pozwolić na coś tak niecodziennego, Mikołaj - kobietą? O nie, co za dużo, to niezdrowo. Jeszcze worek z paczkami na ramię, poprawienie w odbiciu w lustrze sztucznej brody, przymocowanej gumką do głowy i był gotowy.

 - Ho, ho, ho, kto jest gotowy na prezenty? - wszedł do pokoju, basowo się śmiejąc. Głowy wszystkich zwróciły się natychmiast ku wejściu, przez które mężczyzna przeszedł, wygodnie rozsiadając się we wcześniej przygotowanym fotelu nieopodal rozświetlonej lampkami choinki. - Spójrzmy... - wyłowił pierwszą z paczek, czytając na głos imię. - Inés. Siadaj mi tutaj. - wskazał na własne kolana.
 - Ale czy ja przypadkiem nie jestem nieco za duża? - nastolatka spojrzała przez dłuższą chwilę na przebierańca, przysiadając wdzięcznie w sukience.
 - Skądże znowu. Byłaś grzeczna w tym roku? 
 - Oj, Mikołaju, działo się dużo... Ale chyba tak. - szeroko się uśmiechnęła, biorąc w ręce niewielką paczkę i obracając nią dookoła.
 - Nawet Mikołaj musi czasem iść na świąteczny urlop. - Lucas zdjął czapkę i brodę, szeroko uśmiechając się do wszystkich. - Szczerze mówiąc, zrobiło mi się zbyt gorąco; zresztą, chyba możemy zmienić zasady.
Mina siedzącego wokół stołu tłumu była tylko jedna: zadziwienie, paraliżujące mięśnie twarzy, pojawiło się na każdej z twarzy, zarówno tej młodszej, jak i tej starszej.
 - Co tak właściwie masz na myśli?
Lucas, siadając przy stole, podał worek swojej żonie, wyjaśniając. - Wyjmij dowolny prezent i podaj resztę dalej, w ten sposób każdy będzie mógł być w tym roku Mikołajem. Tylko zaczekaj, jeszcze jej nikomu nie dawaj!
Kobieta niepewnie wyłowiła paczkę, zerkając na przyczepioną do niej niewielką karteczkę. Po kilku minutach cała szóstka miała przed sobą stosiki, w większości przypadków zupełnie zasłaniające twarze.
 - Leah, Melanie, Lucas, to dla was. - Elektra podała paczki siedzącej po drugiej stronie siostrze.
 - Inés, wujku, mam coś dla was, proszę. - Leah przesunęła w stronę kuzynki i jej ojca dużą kopertę i prostokątny pakunek, w dotyku dało się wyczuć, że zawinięty w folię bąbelkową.
 - Ale mi się trafiło, paczki dla mnie. - nastolatka szeroko się uśmiechnęła, rozglądając dookoła i widząc kątem oka przyzwalające spojrzenie matki, rozdarła papier pierwszego z prezentów.

 ~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~

Inés, zaraz po wejściu do pokoju razem z Leah, zasłuchaną już w playlistę, umieszczoną na otrzymanym od Elektry i Mike'a nowiutkim iPodzie, nie omieszkała wykorzystać własnego prezentu, a mianowicie zeszytu - dziennika, oprawionego w kolorowe płótno, pozszywane ze sobą kwadratami.

Od czego by tu zacząć...
Święta są wspaniałe, przyjechała Leah, ciocia z wujkiem, Jonathan dzwonił do mnie rano, a wszystko układa się naprawdę świetnie. Dostałam iPada, bo mojego zbuntowanego tabletu nie dało się już naprawić, no ale cóż, służył mi długo i wiernie, a teraz przynajmniej mam nową zabawkę. 
Ciekawe, jak Święta mijają Julie, wspominała, że jedzie z rodzicami do Aspen. Mam nadzieję, że nie wróci połamana... Tyle przecież ćwiczyła.
A ten chłopak... Jonathan. Kurczę, miły był, naprawdę... W sumie, nie wiem, bo teraz, kiedy emocje zdążyły już opaść, mam wrażenie, że coś ciągnie mnie w jego stronę. Ale nadal nie jestem pewna, czy mi się podoba. Zobaczymy po feriach.
Wracając do rodzinki... tata strasznie ucieszył się z prezentu od mamy, od razu poszedł po laptopa i razem z wujkiem zaczęli rozpracowywać tą nową drukarkę 3D; stworek, którego wymyślili "na chybcika", troszkę przypomina Grincha :D
Wesołych Świąt!

------------------------------------------------
Pierwotnie nie miałam w planach pisania rozdziału świątecznego, ale wpłynęła na mnie atmosfera grudnia, choć bez śniegu, to z dekoracjami, zakupami, prezentami i całym tym bożonarodzeniowym entourage. (no i oczywiście moim ulubionym zajęciem, czyli gotowaniem :D)

W tym miejscu chcę wam życzyć spełnienia wszystkich marzeń, tego, by wszystkie wasze plany na nadchodzący rok spełniły się z nawiązką, tego, byście mieli jak najwięcej powodów do radości oraz wspaniałych chwil, które będą godne zapamiętania na całe lata; jednym słowem, wszystkiego, czego tylko sami pragniecie.
Wesołych Świąt!

Ach, jeszcze jedno: byłoby mi miło móc przeczytać komentarze, jak do tej pory zresztą :)

3 komentarze:

  1. Jestem oczarowana. To jak wspaniale wprowadziłaś mnie w atmosferę świąt, przechodzi ludzkie pojęcie. Szkoda, że dziś koniec :(
    Oczywiście opisy są genialne, te uczucia, ten klimat, to wszystko... Rozpływam się!
    Nie wiem co wzięło mnie bardziej: choina u rodziny Leto, czy drukarka u Shinodów :D
    Genialne.
    święta się kończą, więc życzę jedynie szczęśliwego nowego roku.
    I weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo jeju, jaka fajna tam u nich atmosfera <3 czułam się, jakbym stała obok i ich obserwowała, świetnie <3
    rozwaliło mnie uczulenie Shannona, nie mam pojęcia czemu XD po prostu jego wizja, stojącego pośród gałązek i non stop kichającego... jakoś tak.. xDD
    pisz szybciutko nowy rozdział, czekam, czekam, no i weeny! :3

    u mnie 4 ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. 5 rozdział u mnie, jesli masz ochotę :3
    http://thisissempiternal-bmth.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń