Elektra podeszła do szklanych stopni, opierając się o poręcz i krzycząc w górę schodów, po czym chwilę poźniej, poprawiając zsuwający się z jej ramion sweter, wróciła do przestronnej kuchni. Wnętrze tego pomieszczenia było niezwykle industrialne, z niewielkimi dodatkami, ocieplającymi miejsce. Boso stąpając po ciemnych deskach, przeszła na drugą stronę pomieszczenia, stając przy parapecie, prawie w całości zajętym przez stojące w równym rzędzie niewielkie, metalowe wiaderka w różnych kolorach, pełniące rolę doniczek na rosnące w nich zioła: miętę, oregano, bazylię, majeranek, szałwię, rozmaryn i inne przydatne w kuchni rośliny. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnął się długi, wykonany na wymiar blat z jasnego marmuru, bardzo podobnego kolorystycznie do tych resztek tynku, którym pokryte były ściany i sufit, a przez które nie prześwitywały celowo pozostawione, ciemnoczerwone cegły. Na wierzchu, tuż obok płyty indukcyjnej, stał rzucający się w oczy, fioletowy mikser Kitchenaid ze stalową misą i mieszadłami, lśniąca, wydawać by się mogło, że zupełnie nowa kawiarka i słoiczki, wypełnione różnymi przyprawami. Na przeciwległej ścianie, skonstruowanej jakby z łączących się ze sobą zrębów, wisiały na hakach co lżejsze, ceramiczne, niezwykle kolorowe patelnie, chochle, mieszadła, trzepaczki i inne akcesoria kuchenne, tworząc w ten sposób swoistą dekorację. Nieco bliżej okna stała duża, dwudrzwiowa lodówka, a naprzeciwko niej zabudowany w ścianie był, wykończony stalą i szkłem piec. Całość podświetlona była przez zimne światło, padające z kilku lub kilkunastu mniejszych żarówek, umieszczonych w suficie.
Zaledwie kilka sekund później do pomieszczenia wbiegła nastolatka w rozwichrzonych, ciemnych włosach, ubrana w za luźne w kroku spodnie i najwyraźniej podebraną ojcu granatową marynarkę, narzuconą na długą koszulkę z ręcznie namalowanym, szeroko uśmiechniętym kocurem z Cheshire. Kiedy przysiadła na krawędzi blatu, kładąc na kolanach dłonie, upstrzone plamkami farby, matka spojrzała na nią z uśmiechem.
- Wdałaś się w ojca... Moja ty mała artystko, zamieszaj tutaj, żeby nie było grudek. - ciemnowłosa podała córce miskę z żółtawym kremem, drugą ręką mierzwiąc jej włosy.
- Mamo, nie jestem już małym dzieckiem! - nastolatka zaprotestowała, rozcierając mączyste grudki w masie, pachnącej świeżą wanilią. - Custard! - kiedy dziewczyna doszła do wniosku, co tak właściwie miesza, radośnie wykrzyknęła.
- Inés, nie musisz krzyczeć. Tak, robię tartę owocową z kremem, ale korzystając z okazji, chciałam cię zapytać, czy wybierasz się na bal zimowy? Wasz wychowawca wspominał o tym na zebraniu.
- Mamy iść z Julie, już nawet mam własną wejściówkę. W tym roku są całkiem ładne, ze srebrnym wzorem na zaproszeniu.
- Na spotkaniu rodziców była mowa o kolorystyce strojów, pamiętam, co mówiłaś na ten temat i w dalszym ciągu uważam, że nie powinnaś iść w srebrnej sukience, ale to tylko moja dobra rada. - Elektra wyciągnęła z lodówki kilka niedużych opakowań z owocami leśnymi: były tam borówki, maliny, trochę truskawek i nieco poziomek, po czym delikatnie przełożyła owoce do sita i zaczęła płukać je pod strumieniem bieżącej wody.
- Mamo, to nie ja to powiedziałam, że koniecznie musi być akurat ta! Chyba już. - przesunęła miskę w stronę matki.
- Może być. - zerknęła na gęstniejącą zawartość. - Możesz odstawić ją do lodówki? Dziękuję.
- Chcemy iść z dziewczynami na małe zakupy.
- Małe? Mam nadzieję, że pamiętasz, jak skończyło się to ostatnim razem? - matka miała na myśli nieco niekontrolowane poczynania córki na wielkiej wyprzedaży, które o mały włos skończyłyby się przekroczeniem jej miesięcznego limitu na karcie z kieszonkowym, po czym rodzice zablokowali córce tak otwarty dostęp do funduszy.
- Mam nauczkę.
- Może zamiast tego pożyczę ci którąś z moich sukienek? Ostatnio podrosłaś, myślę, że któraś na pewno ci się spodoba. Chodź, mamy trochę czasu, bo ciasto musi jeszcze odpocząć w lodówce.
Nastolatka była tak bardzo podobna do swojej matki w czasach jej młodości: równie drobna, co ona, o charakterystycznych rysach twarzy i ciemnych, kasztanowych włosach, odziedziczonych po ojcu. Czy to było aż tak trudne, wybrać jakąś kreację na ten wieczór? Przy takiej ilości sukienek, posiadanych przez starszą z kobiet, wybrać jedną, w której Inés mogłaby przetańczyć cały bal. Kiedy weszły do garderoby, Elektra zgarnęła naraz kilka szarych pokrowców, wynosząc je na łóżko w sypialni.
- Tu jest łososiowa, tu błękitna, tu granatowa, a tu liliowa. Tego pokrowca nie ruszaj. - odsunęła od pozostałych jeden, wypełniony nieco bardziej, niż pozostałe. - Chyba nie pójdziesz w mojej sukni ślubnej, prawda? - cicho się zaśmiała.
- Mamuś, a jakiś inny kolor?
- Wiem. Ten. - Elektra wydobyła pokrowiec, leżący na samym spodzie, otwierając zamek. Strój, znajdujący się w środku, wykraczał poza najśmielsze oczekiwania nastolatki: ciemnozielona, długa do ziemi sukienka z koronkowymi, prześwitującymi rękawami, wykończona przy dekolcie drobnymi kryształkami i haftem nie była zbyt wyzywająca, ale równocześnie tak piękna, że na jej widok Inés szeroko się uśmiechnęła.
- Ale śliczna...
- Idź, przymierz ją i się pokaż. - dziewczyna zgarnęła pokrowiec i zamknęła się w garderobie, przez chwilę mocując się z połyskliwą tkaniną i podszewką sukni. - Pomóc ci z zapięciem? - zza drzwi dobiegło pytanie matki.
- Dałam radę. - kiedy Inés wyszła z pomieszczenia, prezentując się w wybranym stroju, Elektra zmierzyła córkę wzrokiem. Pasował idealnie, nigdzie nie tworzyły się nieeleganckie fałdki i zagięcia, a lekko rozkloszowana od linii bioder aż do samego dołu spódnica dobrze układała się w ruchu.
- Wow. - kiedy nastolatka zobaczyła się w lustrze, zaniemówiła. Na początku miała w planach kupno zupełnie innej sukienki, znacznie krótszej, bo sięgającej ledwo dłoni do kolana, z zupełnie inaczej skonstruowaną spódnicą, bez ramion, a co najważniejsze, w zupełnie innym kolorze, jednak widząc się w takiej wersji, zupełnie zmieniła zdanie. To już nie miało znaczenia...
- Masz już strój. Buty: chyba masz szpilki w podobnym kolorze?
- Jasne, gdzieś na pewno leżą. Naszyjnik i bransoletkę też mam. Dzięki, mamo, kochana jesteś! - rzuciła się, przytulając siedzącą na łóżku matkę.
- Czasami zastanawiam się, co zrobiłabyś beze mnie... - cicho odparła.
~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~~*~~~~~~*~~~~~~
Wszyscy kumple szesnastolatka mieli już dziewczyny, a on wszędzie obracał się praktycznie sam: nawet po lekcjach, kiedy spora część drużyny szła do kafejki nieopodal szkolnego campusu, a on wskakiwał na swój rower bądź skuter, zakładał kask i w najlepszym wypadku jechał do domu, chociaż czasem zdarzało mu się zostać dłużej na szkolnej pływalni.
W sumie, była jedna dziewczyna, która budziła w nim specyficzne uczucia. Tak, podobała mu się, i to diabelnie. Z wyglądu przypominała bardziej Azjatkę niż Amerykankę, nosiła długie włosy, czasem związane, a czasem nie, luźno rozsypujące się na ramionach i najczęściej ubierała się warstwami w ciemnych, stonowanych kolorach. Nie, nie była emo, to zdecydowanie nie był jej styl, wiedział o tym doskonale, gdyż mieli razem kilka godzin zajęć każdego tygodnia; zawsze wchodziła i wychodziła z sal pierwsza, zajmując miejsca w najodleglejszych ławkach, odzywając się tylko w razie absolutnej konieczności. Przerwy spędzała sama, siedząc na korytarzach z plecakiem pod nogami, słuchawkami, wciśniętymi w uszy i nieodłącznym szkicownikiem w czarno - pomarańczowej oprawie, w którym co rusz coś skrobała.
Czasami na matmie siedziała tak, jakby już tylko sama obecność Smoka w sali była dla niej dostateczną torturą, a czasem miała przebłyski geniuszu, które być może wynikały z "terapeutycznej roli tablicy", jak zwykł mawiać ten nauczyciel. Był tak nazywany przez uczniów nie bez powodu, nienawiść całej szkolnej braci wynikała z prostej przyczyny - nie bacząc na żadne reguły, czy choćby prawa, wykładał swój przedmiot w tak nudny sposób; co jakiś czas głośno rycząc - od tego właśnie wzięło się słynne przezwisko - na klasy, przysypiające z głowami, ledwo opierającymi się na rękach. Nielicznym udawało się przetrwać tak męczącą hipnozę.
Nie da się zaprzeczyć, że dziewczyna była dla Jonathana postacią dość intrygującą, zawsze sama, nigdy w otoczeniu przyjaciółek, nawet na stołówce, w której i tak zwykle wyciągała własny pojemnik z drugim śniadaniem. Tak,śledził ją; raz nawet pojechał skuterem za szkolnym busem jadącym do centrum, do którego wsiadła zaraz po zajęciach. Robiła zakupy w sklepie artystycznym, z którego wyszła z torbą, wypchaną płótnami i różnymi pomniejszymi drobiazgami, których bliższego przeznaczenia nie znał.
Miał kumpli z drużyny, spędzali razem czas, siadali wspólnie na stołówce, otoczeni grupką cheerliderek i innych tego pokroju dziewczyn, ale daleko było mu myślami od tlenionych blondynek i brunetek z wiecznie przerysowanym makijażem, w którym bardziej przypominały pandę, niż cokolwiek innego. W głębi ducha liczył na to, że pojawi się na zbliżającym się wielkimi krokami balu, bardzo chciał z nią porozmawiać, bliżej poznać i zobaczyć, kto ukrywa się za kaskadą długich włosów i blokiem.
- Jonathan, idziesz? - z drugiego końca korytarza dobiegł jego uszu wrzask.
- Zaraz! - odkrzyknął. Dziewczyna, niczym niewzruszona, nadal siedziała, wsłuchując się w jakąś piosenkę, płynącą przez słuchawki, zaczęła tylko ledwo zauważalnie kiwać głową w jej rytm.
Z pozoru dwa tak odmienne światy, jego, tak bardzo związany z muzyką i ojcem, jego z lekka nadpobudliwym za perkusją bratem Shannonem, Emmą, będącą najczęściej w zasięgu wzroku, a jeśli nie, to nieodłącznego telefonu...
Wszystko to było skomplikowane, dorastał w specyficznym środowisku; za to jej świat, widziany jego oczyma, dziewczyny, zamkniętej w sobie, koszmarnie wstydliwej, nie mogącej zaufać wielu ludziom... był tak intrygujący. Co zabawniejsze, niewiele się mylił.
Cały bal był jedną wielką porażką. Co prawda nastolatka przyszła z najlepszą przyjaciółką, ale ta praktycznie zaraz po wejściu na salę zakręciła się wokół Josha i kilku innych chłopaków z drużyny siatkarskiej, więc zmuszona została do samonego siedzenia i wpatrywania w doskonale bawiące się grupki znajomych i pary. Jeszcze o tyle o ile na samym początku chwilę potańczyła w rytmie nieco bardziej energicznych piosenek, tak teraz, gdy nadeszła pora na nieco wolniejsze kawałki - pozostała sama. Gdyby tylko miała ze sobą szkicownik, ale nie, musiał zostać w domu, tam, gdzie teraz powinna zresztą być.
Zastanawiała się coraz poważniej nad wyjściem, jej wzrok raz za razem kierował się ku udekorowanemu balonami wyjściu z sali i scenę, na której DJ zdawał się przysypiać za konsolą. W półmroku przytulone do siebie pary kiwały się na lewo i prawo, a snopy światła padały na tych, których wcześniej nominowano do tytułu króla i królowej balu.
Chwilę później, przy cichnących dźwiękach fortepianu i gitary podszedł do niej wysoki chłopak w garniturze z błękitną chusteczką, elegancko poskładaną w butonierce. Ciemne włosy miał zaczesane wysoko na głowie, a w dłoni trzymał niewielką tabliczkę belgijskiej czekolady, przewiązanej wstążeczką. Dziewczyna kojarzyła go ze szkolnej reprezentacji pływackiej, jako jedyny miał porażająco błękitne oczy w odcieniu przypominającym zmrożony lód. Takie szczegóły wydawały się wielu ludziom nieistotne, jednak ona zwracała uwagę na takie drobiazgi...
Nastolatek ukłonił się przed nią szarmancko, podając jej paczuszkę.
- Pozwolisz zaprosić się do tańca? - Inés z uśmiechem przyjęła prezent, odkladając go na stolik obok siebie i wdzięcznie wstając, delikatnie unosząc brzeg długiej sukni. Czekoladowe walce były rzadkością, nawet jeśli do udziału w nich podczas oficjalnych gali zmuszana była cała grupa reprezentantów. Coś takiego podczas zwykłych tańców jesiennych oznaczało więcej, było poważniejsze w skutkach... Tekst piosenki, która akurat się zaczynała, był niezwykle wymowny, jakby słowo w słowo opisywał to, jak dziewczyna czuła się w tym momencie, wychodząc na parkiet z chłopakiem.
You are the loneliest person that I've ever known
We are joined at the surface but nowhere else...
I look in the glass and stare at your, strained, grey, motionless face and ask
Underneath, is there a golden soul?
Nie da się zaprzeczyć, że dziewczyna była dla Jonathana postacią dość intrygującą, zawsze sama, nigdy w otoczeniu przyjaciółek, nawet na stołówce, w której i tak zwykle wyciągała własny pojemnik z drugim śniadaniem. Tak,śledził ją; raz nawet pojechał skuterem za szkolnym busem jadącym do centrum, do którego wsiadła zaraz po zajęciach. Robiła zakupy w sklepie artystycznym, z którego wyszła z torbą, wypchaną płótnami i różnymi pomniejszymi drobiazgami, których bliższego przeznaczenia nie znał.
Miał kumpli z drużyny, spędzali razem czas, siadali wspólnie na stołówce, otoczeni grupką cheerliderek i innych tego pokroju dziewczyn, ale daleko było mu myślami od tlenionych blondynek i brunetek z wiecznie przerysowanym makijażem, w którym bardziej przypominały pandę, niż cokolwiek innego. W głębi ducha liczył na to, że pojawi się na zbliżającym się wielkimi krokami balu, bardzo chciał z nią porozmawiać, bliżej poznać i zobaczyć, kto ukrywa się za kaskadą długich włosów i blokiem.
- Jonathan, idziesz? - z drugiego końca korytarza dobiegł jego uszu wrzask.
- Zaraz! - odkrzyknął. Dziewczyna, niczym niewzruszona, nadal siedziała, wsłuchując się w jakąś piosenkę, płynącą przez słuchawki, zaczęła tylko ledwo zauważalnie kiwać głową w jej rytm.
Z pozoru dwa tak odmienne światy, jego, tak bardzo związany z muzyką i ojcem, jego z lekka nadpobudliwym za perkusją bratem Shannonem, Emmą, będącą najczęściej w zasięgu wzroku, a jeśli nie, to nieodłącznego telefonu...
Wszystko to było skomplikowane, dorastał w specyficznym środowisku; za to jej świat, widziany jego oczyma, dziewczyny, zamkniętej w sobie, koszmarnie wstydliwej, nie mogącej zaufać wielu ludziom... był tak intrygujący. Co zabawniejsze, niewiele się mylił.
Cały bal był jedną wielką porażką. Co prawda nastolatka przyszła z najlepszą przyjaciółką, ale ta praktycznie zaraz po wejściu na salę zakręciła się wokół Josha i kilku innych chłopaków z drużyny siatkarskiej, więc zmuszona została do samonego siedzenia i wpatrywania w doskonale bawiące się grupki znajomych i pary. Jeszcze o tyle o ile na samym początku chwilę potańczyła w rytmie nieco bardziej energicznych piosenek, tak teraz, gdy nadeszła pora na nieco wolniejsze kawałki - pozostała sama. Gdyby tylko miała ze sobą szkicownik, ale nie, musiał zostać w domu, tam, gdzie teraz powinna zresztą być.
Zastanawiała się coraz poważniej nad wyjściem, jej wzrok raz za razem kierował się ku udekorowanemu balonami wyjściu z sali i scenę, na której DJ zdawał się przysypiać za konsolą. W półmroku przytulone do siebie pary kiwały się na lewo i prawo, a snopy światła padały na tych, których wcześniej nominowano do tytułu króla i królowej balu.
Chwilę później, przy cichnących dźwiękach fortepianu i gitary podszedł do niej wysoki chłopak w garniturze z błękitną chusteczką, elegancko poskładaną w butonierce. Ciemne włosy miał zaczesane wysoko na głowie, a w dłoni trzymał niewielką tabliczkę belgijskiej czekolady, przewiązanej wstążeczką. Dziewczyna kojarzyła go ze szkolnej reprezentacji pływackiej, jako jedyny miał porażająco błękitne oczy w odcieniu przypominającym zmrożony lód. Takie szczegóły wydawały się wielu ludziom nieistotne, jednak ona zwracała uwagę na takie drobiazgi...
Nastolatek ukłonił się przed nią szarmancko, podając jej paczuszkę.
- Pozwolisz zaprosić się do tańca? - Inés z uśmiechem przyjęła prezent, odkladając go na stolik obok siebie i wdzięcznie wstając, delikatnie unosząc brzeg długiej sukni. Czekoladowe walce były rzadkością, nawet jeśli do udziału w nich podczas oficjalnych gali zmuszana była cała grupa reprezentantów. Coś takiego podczas zwykłych tańców jesiennych oznaczało więcej, było poważniejsze w skutkach... Tekst piosenki, która akurat się zaczynała, był niezwykle wymowny, jakby słowo w słowo opisywał to, jak dziewczyna czuła się w tym momencie, wychodząc na parkiet z chłopakiem.
You are the loneliest person that I've ever known
We are joined at the surface but nowhere else...
I look in the glass and stare at your, strained, grey, motionless face and ask
Underneath, is there a golden soul?
- Nazywam się Jonathan, a ty?
- Inés, mam na imię Inés. - najpierw szepcząc, chwilę później wypowiedziała swoje imię nieco głośniej. Jej nieśmiałość nie ułatwiała jej tym zadania.
- Świetnie tańczysz. - kiedy wykonali wspólnie kilka obrotów, chłopak objął ją w talii, nieco wzmacniając uścisk dłoni i wychylając w tył, jej wcześniej ułożone włosy prawie dotknęły ziemi, a na domiar złego zagubiła wstążkę, którą wcześniej były przewiązane.
Spięła się, czując jego dłoń na wysokości własnych łopatek, przykrytych zaledwie cienką warstwą satyny, ślizgającą się po jej plecach.
Baby, I'm leaving here
You need to be with somebody else
I can't stop bleeding here
Can you suture my wounds?
Spięła się, czując jego dłoń na wysokości własnych łopatek, przykrytych zaledwie cienką warstwą satyny, ślizgającą się po jej plecach.
Baby, I'm leaving here
You need to be with somebody else
I can't stop bleeding here
Can you suture my wounds?
To było bardziej niż dziwne, piosenka zaczęła nabierać głębszego znaczenia zarówno dla niej, jak i dla niego. Inés wiedziała, że powinna wyzbyć się przyjaciela - obrońcy, jakim do tej pory była dla niej nieśmiałość, że powinna wreszcie coś zmienić.
Kiedy skończył się ostatni refren, dziewczyna ukłoniła się w odpowiedzi nastolatkowi, po czym wróciła na miejsce, na którym wcześniej siedziała. To, co najbardziej ją zaskoczyło, był fakt, że podążył tuż za nią, siadając tuż obok. Z oczu pociekło jej kilka łez, mocząc policzek, jednak było ich zbyt mało, by rozmazały pieczołowicie wykonany makijaż.
- Napijesz się czegoś? Nie denerwuj się, naprawdę, nie chcę zrobić ci nic złego.
- Dziękuję, ale nie mam ochoty.
- Nie chciałabyś porozmawiać? - Jonathan nie chciał od samego początku zrazić do siebie nieśmiałej koleżanki, jednak bał się, że jego próby spełzną na niczym.
- Nie wiem...
- To może ja zacznę: jestem Jonathan Leto, uwielbiam grać na gitarze i pływać.
Inés spojrzała nieco przyjaźniej na ciemnowłosego. Jeśli ich pierwsza rozmowa miała przybrać taką luźną formę, niczego na niej raczej nie straci, prawda?
- Ja kocham rysować, nigdzie nie ruszam się bez moich słuchawek i nazywam się Inés Shinoda.
- Miło mi cię poznać.
- Nawzajem, dziękuję. Czy ja cię przypadkiem nie widziałam na turnieju pływackim? - dziewczyna ośmieliła się utwierdzić we własnym przekonaniu.
- Jestem w szkolnej reprezentacji, ale to tylko przyjemność, nic poza tym. Lubię sporty, a ty?
- Czasami wsiądę na rower, ale wolę trenować tai-chi z mamą, jest spokojniejsze.
- Pozwolisz, że o coś cię zapytam?
- Tak? - dziewczyna przez krótki moment zwątpiła, ale po chwili popatrzyła prosto w błękitne oczy chłopaka.
- Czy... - przez chwilę się zawahał - ...zawsze jesteś taka samotna?
W odpowiedzi Inés rozpłakała się, chcąc poderwać się z miejsca, ale przeszkodziła jej w tym sukienka, która zaplątała się o nogę krzesła. Widząc to, Jonathan przysunął się do niej, przytulając ją do siebie.
- Już, już, ciii, wszystko w porządku, przepraszam, nie chciałem cię urazić. - łzy dziewczyny kapały na jego marynarkę, lśniąc w mroku. Po dłuższej chwili szloch ucichł, a głowa dziewczyny podniosła się z jego ramienia, patrząc mu prosto w błękitne oczy.
- Przepraszam, zabrudziłam ci cały garnitur. - zaczerwieniła się z miejsca.
- Garnitur to nie uczucia, da się go wyprać. - Jonathan uśmiechnął się przyjaźnie, pocieszając dziewczynę. - Naprawdę, nie masz o co się martwić. Zatańczysz ze mną jeszcze raz? - stojąc, podał jej dłoń.------------------------------------------------------
Krótkie ogłoszenia:
Pierwsze primo:
Czytacie to jeszcze, prawda? Wiem, że tak, widzę w statystykach, co się dzieje zaraz po kolejnych premierach, toż to istne szaleństwo ;)
To już rok, tak, dziś są pierwsze urodziny mojego dzieła, jakim jest cały ten blog.
Wszystkiego najlepszego, El. I obym miała równie wiele pomysłów na kontynuowanie pisania :D
Drugie primo:
Muszę to powiedzieć: niestety, ale po takim ekspresowym początku muszę nieco zwolnić z pisaniem. Powód jest bardzo prosty: dostałam się na etap okręgowy olimpiady z hiszpańskiego i muszę wziąć się poważnie za przygotowania, ale mam w zanadrzu kilka rozdziałów, więc się nie martwcie, na pewno nie przestanę pisać tej kontynuacji, nie tu i nie teraz.
Trzecie primo ultimo:
Wracając natomiast do rozdziału... mam przeczucie, że szykuje się coś poważnego. Zresztą, zobaczycie sami :)
Jakieś pomysły?
Do następnego,
S.
Tyle słodkości *.* i nawet w smutnej (z pozoru) scenie, gdy Ines płacze i tuli się do Jonniego można znaleźć coś pozytywnego - więź, która jakimś magicznym sposobem popchnęła Jonathana by zaprosić Ines do czekoladowego walca, a potem do wspólnej rozmowy; tę nieśmiałą, skrytą i cichą dziewczynę.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się więź Ines z Elektrą - zdecydowanie wymarzone relacja matki z córką ;)
Buziaki i kolejnych udanych lat dla Elektra's Story ;)
Miałam lekkie opóźnienie, ale już nadrobiłam zaległości. Gdybym znała takiego chłopaka, ach... *.* Cudowny rozdział, czekam na kontynuację.
OdpowiedzUsuńCzemu to zawsze jest tak idealne?
OdpowiedzUsuńRelacje bohaterów, ich uczucia, wygląd, charakter, wypowiedzi... to tak genialnie razem współgra!
Nie byłabym sobą, gdybym nie powiedziała, że ostatnio szukam takich tekstów, na pozór zwyczajnych ale w głębi ekspresywnych i romantycznych.. Eh, co się ze mną dzieje? Ja i romantyzm... Jeszcze miesiąc temu wybuchnęłabym śmiechem słysząc coś takiego.
Pozdrawiam :-)