czwartek, 31 października 2013

"Isn't nothing to lose,right?" (part 2)

- Ci cholerni paparazzi! - rozwścieczony Chester wyrwał się z uścisku Mike'a i sycząc, popędził w kierunku oddalającego się tupotu.
- Ches... - Shinoda zdążył jedynie wypowiedzieć pierwszą sylabę imienia przyjaciela, zanim jego postać zniknęła za rogiem korytarza, po czym pobiegł za nim. Poruszające się jeszcze skrzydło przeszklonych drzwi, prowadzących ku arenie, mówiło tylko jedno: fotograf lub ktokolwiek inny, kto wykonał to zdjęcie, chciał wykorzystać sytuację i najwyraźniej wmieszać się w tłum, nie dając się w ten sposób zbyt łatwo złapać. Mike wszedł z nietęgą miną do najbliższego mu pokoju, po czym opadł na stojącą w nim ciemnozieloną kanapę, zasłaniając twarz dłońmi. Nie, co to to nie, nie zamierzał płakać, był na to zbyt odporny, jednak nie potrafił sobie wyobrazić, jak mogło do czegoś takiego dojść.
- Brett! - krzyknął, składając dłonie w trąbkę i przykładając je do ust. Kilka sekund później praktycznie bezszelestnie do pokoju wsunął się szef ochrony Linkinów, mężczyzna masywnej budowy, ubrany na czarno i pytająco spojrzał na Japończyka.
- Coś się stało?
- Kto wpuścił na backstage fotografa? - Mike'owi również udzieliło się zdenerwowanie Chestera, który w tym samym momencie wszedł i przysiadł na wolnym krześle, ciężko oddychając po gwałtownym wysiłku.
- Nie udało mi się złapać tego człowieka... - mruknął.
- Ale... o kim wy mówicie? - ochroniarz nie miał pojęcia, co się zdarzyło zaledwie kilka minut wcześniej.
- Ktoś, nie wiadomo skąd, dostał się na backstage zaraz za zejściem ze sceny i w najmniej oczekiwanym momencie zrobił nam... jakby to wyrazić...  - ciemnowłosy mężczyzna na chwilę urwał, zastanawiając się. - ...nieciekawą fotografię. - Chester zdążył się nieco uspokoić i patrząc na marszczącego czoło Mike'a zwrócił się bezpośrednio do Brett'a. - Czy ktoś obserwował wyjścia od zakończenia seta aż do naszego zejścia?
- Na pewno, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, ale możemy wrócić do monitoringu.
- Przynieś komputer. Natychmiast. - Mike tonem nie znoszącym sprzeciwu wskazał dłonią na drzwi.
Wszystko w nim aż się gotowało, nie tak wyobrażał sobie wypłynięcie tej informacji na światło dzienne.
Zaraz po szybkim wyjściu ochroniarza z ust Japończyka wydobył się cichy jęk.
- I co teraz?
- Może kamera coś wyłapała. Stary, nie pamiętasz? Wplątywali nas już w gorsze afery, wyjdziemy z niej obronną ręką, jestem tego bardziej niż pewien.
- Już jestem. - Brett postawił na stole przed Chesterem niewielkiego notebooka, po czym cofnął nagrania do godziny zakończenia występu, na co Mike podszedł i oparł się dłońmi o blat, skupiając wzrok na nagraniu.
Najpierw ze sceny zeszli Phoenix z Bradem, zaraz po nich prosto w ciemność umknął Joe, potem Robert, a na podeście pozostali tylko oni, machając do tłumu. Na niewielkim podglądzie w lewym dolnym rogu dokładnie się rozglądając, przemknęła po korytarzu bardzo szczupła osoba w czapce na włosach, co natychmiast zwróciło uwagę muzyka w okularach.
- Zatrzymaj to. - jedno kliknięcie przerwało ciągłe przewijanie nagrania do przodu. - Cofnij kawałek, zwolnij całość i powiększ. Proszę. - dodał pospiesznie.
- Nie ma sprawy. - kilkoma suwakami zmienił wyświetlające się ustawienia odtwarzania.
Obraz lekko zamigotał, po czym cała trójka zobaczyła kobietę w dopasowanym kombinezonie z profesjonalną lustrzanką zawieszoną na pasku, usiłującą ukryć długie, kasztanowe loki pod luźną, czarną czapką.
- To nie... - Mike przez moment wyglądał tak, jakby zobaczył ducha.
- Niestety. - Chester smutno odparł. - Niektórzy uwielbiają bawić się cudzym kosztem.
Nie dało się ukryć, że wcześniej podjęte decyzje teraz zdawały się odwracać przeciwko przyjaciołom.
- Jak sądzisz, jak to się skończy?
- Nie wiem, ale chciałbym, żeby jak najlepiej... - Mike podrapał się po głowie. - Brett, to w sumie wszystko, czego potrzebowaliśmy. Dziękuję. - posłał mężczyźnie pocieszający uśmiech.
W odpowiedzi ochroniarz z kamienną twarzą wzruszył jedynie ramionami, po czym zabrał laptop i wyszedł z pokoju, zostawiając szeroko otwarte drzwi, a zaledwie chwilę później Chester bezceremonialnie zatrzasnął je z hukiem, dodatkowo przekręcając klucz w zamku.
- Mam pomysł: prześpimy się z tym do jutra, bo teraz niczego nie cofniesz, zresztą, działając pochopnie możemy narobić sobie jeszcze większego bigosu.
- Zaczekaj... Mike podszedł do przyjaciela, kładąc mu dłonie na ramionach i patrząc w brązowe tęczówki. - Nie sądzisz, że im szybciej, tym lepiej?
- Nie tym razem.

W tym momencie, we wszechobecnej, przygniatającej wręcz ciszy, dało się usłyszeć pukanie do drzwi. Mike podszedł i przekręcił klucz w zamku, po czym nacisnął klamkę. Po drugiej stronie stali pozostali przyjaciele, a na ich czele nieco zdenerwowany Brad.
- Wszędzie was szukaliśmy!
- Od kiedy?
- Będzie kwadrans albo kilka minut więcej. - Robert metodycznie zerknął na ekran sportowego zegarka.
- Sorry, ale mieliśmy do omówienia pewien drobiazg po koncercie.
- Przecież wnioski zawsze omawialiśmy do tej pory wspólnie! - do tej pory stojący i obserwujący całą sytuację Phoenix postanowił się odezwać, jednak z tonu jego wypowiedzi nie wynikało za wiele dobrego.
- Chodziło o moje odsłuchy, coś, może jakieś krótkie sprzężenie zwrotne, spowodowało, że kompletnie nie słyszałem klawiszy. - Chester pospiesznie zaczął wyjaśniać, dynamicznie gestykulując. - Wiadomo, że słysząc same gitary dałbym radę, ale wolę mieć jeszcze klasyczne wsparcie.
Po prawdzie, był zmuszony do kłamstwa wobec przyjaciół, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, jednak w obecnej sytuacji nie miał innego wyjścia.
- Zobaczymy się jutro w studiu? - Mike uśmiechając się, wstał z wcześniej zajmowanego fotela.
- Tak będzie najlepiej. - Mr. Hahn szeroko ziewnął, przeciagając ostatnią sylabę.
- Joe, dla ciebie to nie problem, w końcu cały świat połkniesz. - Brad z Mike'em wybuchnęli śmiechem, żartując z kumpla.
- Widzimy się jutro. - Chester pomachał do przyjaciół, ciągnąc za sobą Shinodę.
- Wracamy?
Za tym pytaniem kryło się znacznie więcej, niżby dało się odczytać, jednak spojrzenia obojga wyrażały niemo słowa, które nie zostały wypowiedziane. Noc zawsze była ukojeniem wszystkich zmartwień... Nieważne jakich.

Kolejnego dnia...

Mężczyźni wstali wcześniej niż zwykle, zapijając niewyspanie słodką kawą i pogryzając magdalenki. Uszu obojga dobiegł łomot o drzwi, więc zaspany jeszcze z lekka Mike poszedł otworzyć. Praktycznie od wejścia po wszystkich, połączonych ze sobą pokojach w domu Japończyka poniosło się tubalne echo głosu Brada, przerywane co chwilę szelestem papieru.
- Co to ma znaczyć?!? - niósł się za nim odgłos naprawdę ciężkich kroków, co oznaczało jedno: po raz pierwszy od kilku miesięcy Delson założył glany.
Wchodząc do kuchni pomachał trzymaną w ręku gazetą, czerwony z wściekłości. Dźwięk ten podziałał na Chestera jak kubeł zimnej wody, wylanej prosto na głowę.
 - Czy to ma być jakiś żart? - rzucił na stół gazetę z wydrukowanym na samym środku zdjęciu przytulonych do siebie w cieniu mężczyzn i tytule "W cieniu sceny. Bennington i Shinoda przyłapani."
Mike rzucił spojrzeniem na nagłówek, po czym przyciągnął do siebie papier i zaczął głośno czytać.
 - Zaraz po wczorajszym koncercie w Hollywood Bowl dwaj członkowie zespołu Linkin Park: jego frontman (C. Bennington) oraz jeden z założycieli (M.K. Shinoda), zostali przyuważeni przez nasze źródło, czego dowodzi zdjęcie, na pielęgnowaniu swojej - jak mówi - niezwykle zażyłej relacji. - Japończyk na chwilę przerwał, słysząc głośne prychanie Chestera.
 - To żart jakiś. Przecież nawet nie wiadomo, kto jest na tym zdjęciu. - machnął ręką na mało wyraźną fotografię.  - Równie dobrze może być to ktoś zupełnie inny. Mike, czytaj dalej.
 - Podejrzewa się, że para ta już od dłuższego czasu ukrywa swoje poczynania przed światem, gdyż nie była to jednorazowa sytuacja - zostali zauważeni kilkukrotnie w ostatnich tygodniach, jednak informacje te były niepotwierdzone aż do wczoraj.
 - Tą gazetę, pismaki jedne, trzeba podać do sądu o zniesławienie! - Brad uderzył pięścią w stół, dając upust emocjom.  - Bo chyba to nie jest prawda, chłopaki? - w jego pytaniu czaił się cień niepewności.
 - Żartujesz sobie? - niewiele się zastanawiając, odpowiedzieli chórkiem.

To trudne: być ze sobą, czuć, że się siebie nawzajem potrzebuje, jak roślina wody, jak człowiek powietrza; tak samo jest z miłością, nie da się jej ukryć, choćby miało zapłacić się największą cenę. Trudno jest zrezygnować z realizacji marzeń, nawet tych, które mogą skończyć się równie szybko, jak zaczną.

Kilka miesięcy później...

 - Sąd w Los Angeles po przeanalizowaniu wszystkich zeznań świadków oraz przedstawionych dowodów w sprawie orzeka winę redakcji gazety "Gossip!". Sąd orzeka również konieczność publicznego sprostowania artykułu z dnia 24 czerwca bieżącego roku oraz umieszczenia przeprosin na piśmie. Wyrok uważa się za prawomocny, oraz, z powodów zgłoszonych przez obrońcę powodów, utajniony z dniem dzisiejszym. Proszę usiąść.
Mike i Chester, siadający obok prawnika, przelotnie spojrzeli na siebie z ulgą. Wreszcie koszmar, jakiego doświadczyli przez nieostrożność, mógł się skończyć, a ich dobre imię mogło zostać oczyszczone.
 - Czasami należy wielokrotnie się zastanowić, czy warto jest wierzyć niepewnemu źródłu, jakim okazała się informatorka, która przesłała zdjęcia do sztabu gazety. Tym bardziej, jeśli informacje dotyczą osób publicznych, takich jak powodowie - sędzina wskazała na siedzących obok siebie artystów - lub, jeśli mają zostać przetworzone przez media, które nie bez powodu zostały nazwane "czwartą władzą". Sprawę uważam za zakończoną. Dziękuję.

Sala sądowa opustoszała, a gdy tylko muzycy wyszli z niej, dookoła nich rozbłysły flesze i pojawił się tłum dziennikarzy, dzierżących mikrofony, dyktafony i kamery, jakby były bronią, jednak przed mężczyznami stanął prawnik, reprezentujący ich i w uprzejmy sposób poinformował zainteresowanych, że decyzją sądu wyrok nie zostanie podany do informacji publicznej. Gdy odeszli nieco od paparazzich pod portret, przedstawiający Temidę z wagą w dłoni i zasłoniętymi oczyma, Mike uścisnął dłoń adwokatowi, cicho dziękując mu za pomoc w imieniu zespołu, po czym pożegnali się, wychodząc z budynku sądu tylnym wyjściem, pod którym Mike zaparkował. Gdy tylko wsiedli, Chester dotknął dłoni przyjaciela, powoli obracającej kluczyk w stacyjce.
 - To już koniec.
 - Tak. - z zadowoleniem na twarzy Japończyk pokiwał głową. - Koniec.

----------------------------------------
Po pierwsze, pragnę podziękować mojej Marsowej siostrze za kopniaka twórczego, jakiego od Ciebie dostałam - bez Twoich jęków na Twitterze i naszych rozmów nie byłoby drugiej części tego opowiadania. 
Jednak, co trzeba przyznać, wreszcie jest i myślę, że kończy się w moim stylu, czyli z nutką nadziei i radości, bo nigdy nie potrafiłam pisać smutno kończących się tekstów.
Z kolejnym tekstem wracam niedługo, mam nadzieję, że Wasza cierpliwość jest jeszcze skłonna poczekać na nowy, dłuższy cykl, gdyż nad takim pracuję pilnie w wolnych chwilkach :)
S.

5 komentarzy:

  1. Fajne, fajne, fajne! Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, szczerze to nie wiem jak tą końcówkę odebrać, dlatego poczekam sobie na kolejną część. Bo tak troszkę się pogubiłam. Ale co tam, za to pozwolę zacytować sobie moje ulubione zdanie z całego rozdziału.
    "... po raz pierwszy od kilku miesięcy Delson założył glany."
    PADŁAM. hahaha, tekst genialny.
    ogólnie strasznie podobało mi się także i to "To trudne: być ze sobą, czuć, że się siebie nawzajem potrzebuje, jak roślina wody, jak człowiek powietrza; tak samo jest z miłością, nie da się jej ukryć, choćby miało zapłacić się największą cenę. Trudno jest zrezygnować z realizacji marzeń, nawet tych, które mogą skończyć się równie szybko, jak zaczną." To takie prawdziwe. Dziękuję Ci za tą notkę i czekam na kolejną, może wyjaśni się kilka spraw.
    Pozdrawiam i życzę weny.
    No i jeszcze raz świetny rozdział ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię takie akcje, przeskoki w czasie. Wszystko toczy się szybko i trzyma w napięciu. :) Cieszę się, że w końcu coś dodałaś! Liczę na nowy post niebawem (i na zdecydowanie dłuższe opisy 'bennodowych' momentów)!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę, gdy skończyłam czytać to takie: "Już? Koniec? Tyle?" Haha wciągnęłam się! Cieszę się, że Shinoda i Bennington zostali oczyszczeni z tego zarzutu, ale szkoda, że muszą się ukrywać ze swoim uczuciem. Nic, mam nadzieję, że następny rozdział dodasz szybko, bo nie mogę się doczekać:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, że myślałam, że już zakończyłaś tego bloga- a tu proszę! Nie spodziewałam się.
    Co do rozdziału- króciutko, ale świetnie. Jak ja uwielbiam to opowiadanie; jest takie... inne? Szczerze to myślałam, że wreszcie się przyznają, ale jak zawsze musiałaś zaskoczyć ;-) No i fajnie.
    Piszesz, że pracujesz nad dłuższym cyklem: nie mogę się wprost doczekać! Tak mało teraz blogów tego typu... Niby coś się pojawia, ale ja i tak wolę te zakończone. Szczególnie lost-in-echo.blogspot.com- cud, miód, malina, ale co ja się będę tu rozczulać.
    Liczę, że nowy rozdział pojawi się szybko. Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń